Opis wycieczki na Czerwoną Ławkę. Podejście od strony Chaty Teryego

Czerwona Ławka

 

Przebieg: Stary Smokowiec – Hrebienok (Siodełko) – Chata Teryego – Czerwona Ławka – Zbójnicka Chata – Stary Smokowiec

Dystans: 22.1 km

Szacowany  czas  przejścia: 9:19 h

Suma podejść: 1740 m

Suma zejść: 1740 m

Szczyty na szlaku: brak, najwyższy punkt to przełęcz Czerwona Ławka (2352 m)

Parking: 15 euro, płatne u osoby z obsługi

Schroniska na szlaku: Chaty: Zamkowskiego, Teryego i Zbójnicka

Trudności techniczne: łańcuchy i drabinki, strome podejście na Czerwoną Ławkę.  

Wycieczkę rozpoczynamy w Starym Smokowcu. Ponieważ jesteśmy dość wcześnie, udaje nam się zaparkować w odległości kilkunastu metrów od wejścia na szlak. Miejsce wskazuje nam młody chłopak, odpowiedzialny za kierowaniem ruchem na tzw. parkingu miejskim, który tworzy sieć zatoczek i poboczy przy drogach w miasteczku. Opłata za cały dzień postoju podobnie jak na innych parkingach w Wysokich Tatrach sporo podrożała i wynosi obecnie 15 euro. W internecie można znaleźć informacje o tańszych parkingach w innej części Smokowca – nie sprawdzaliśmy tego, jednak w zeszłym roku, w większości miejsc cena była ujednolicona.

Pierwszym etapem naszej wędrówki jest Hrebienok (Siodełko). Ponieważ temperatura jest niska, ruszamy żwawo w nadziei, że uda nam się szybko rozgrzać. Idziemy wzdłuż torów kolejki linowej i po raz kolejny w tym miejscu towarzyszą nam głośne nawoływania jelenia – rozpoczęło się rykowisko, a tutejsza okolica cieszy się dużą popularnością, wśród tatrzańskich byków. Jestem pod dużym wrażeniem determinacji tych zwierząt, gdy Tomek opowiada o rytuale godowym. Dowiaduję się między innymi, że największe samce tracą w jego trakcie nawet do 50 kg wagi.

Na Siodełku czeka na nas miła niespodzianka – spotykamy znajomych Tomka: Ankę i Andrzeja, którzy podobnie jak my wybierają się na Czerwoną Ławkę. Postanawiamy, że dalej pójdziemy razem. Przez chwilę zastanawiamy się, czy zignorować tabliczkę ostrzegawczą i w stronę Chaty Zamkowskiego ruszyć zgodnie z planem czerwonym szlakiem, czy pójść dłuższą drogą, przez Wodospady Zimnej Wody. Decydujemy się na pierwszy wariant i wkrótce okazuje się, że dokonaliśmy słusznego wyboru, ponieważ kamienne osuwisko, będące powodem ograniczenia ruchu, jest co prawda dość dużych rozmiarów, ale ścieżka, po której wędrujemy nie uległa zniszczeniu..

Wygodny szeroki szuter kończy się przy rozejściu nad Rainerową Chatką i odtąd poruszamy się charakterystycznym dla magistrali tatrzańskiej kamiennym chodnikiem. Jak zwykle jesteśmy pełni uznania, dla osób, które układały głazy i zastanawiamy się, kim one były i kiedy tworzyły ten szlak. Po powrocie udaje mi się dowiedzieć, że magistrala powstała w latach 30 XX wieku, ale nie znajduję żadnej informacji na temat jej budowniczych. 

Szeroki zakos doprowadza nas w pobliże Chaty Zamkowskiegio. Mijamy schronisko i dziwiąc się bardzo dużej ilości turystów, ruszamy w stronę Doliny Małej Zimnej Wody. Ścieżka jest tu bardziej dzika, jednak wciąż dość łagodna. Po kilkunastu minutach wychodzimy z lasu i naszym oczom ukazują się zbocza Pośredniej Grani z jednej i Łomnickiej Grani z drugiej strony. Dostrzegamy też Chatę Teryego, a jej położenie nie pozostawia nam żadnych złudzeń – czeka nas długie i wymagające podejście.

Wkrótce naszą uwagę przykuwa odgłos nadlatującego helikoptera. Maszyna krąży w pobliżu, po czym podchodzi do lądowania. Niepokoi mnie to, że to kolejna z tatrzańskich wycieczek, podczas której jestem świadkiem akcji ratunkowej – wypadki nie należą w Tatrach do rzadkości, ale mam wrażenie, że w tym roku jest ich zdecydowanie więcej (lub są poważniejsze) niż w latach ubiegłych. Odprowadzam wzrokiem maszynę, mając nadzieję, że poszkodowana osoba szybko wróci do zdrowia i ruszam w dalszą drogę. 

Szlak powoli zmienia swój charakter, pojawiają się zakosy i wzrasta nastromienie. Pokonujemy kolejne metry Złotych Spadów, podziwiając robiącą stąd niesamowite wrażenie Żółtą Ścianę. Tomek przyśpiesza kroku i nie pozostaje nam nic innego jak dostosować się do jego tempa. Andrzej i Anka mają za sobą nieprzespaną noc (w góry wyruszyli o 1.30) i zaczynają odczuwać narastające zmęczenie, ale trzymają się dzielnie. Dzięki temu dość szybko nabieramy wysokości i wchodzimy do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. 

Znajdująca się w dolinie Chata Teryego przez wiele osób uważana jest za najpiękniej położone schronisko w Tatrach. Trudno dziwić się tej opinii – wokół powstałego w 1899 roku budynku oprócz wspomnianych wcześniej, wznoszą się także masywy Durnego i Lodowego Szczytu oraz Baranich Rogów. Uroku miejscu dodają stawy, w których wodach odbijają się ściany tatrzańskich kolosów. Urządzamy długą sesję fotograficzną, po czym idziemy do schroniska i robimy przerwę na posiłek.

Andrzej jest pod wrażeniem tragarzy zaopatrujących Chatę i nie może uwierzyć, gdy mówimy mu, że najcięższy ładunek wniesiony przez „nosicza” ważył ponad 200kg. (Dokładnie było to 207,5 kg, wyczynu dokonał Laco Kulanga, a schroniskiem, do którego dotarł była Chata Zamkowskiego; do Chaty Teryego wniósł on 151 kg) O tym, jak ciężka i zarazem niebezpieczna jest to praca, przypomina Nosicska Stovka  – memoriał upamiętniający Juraja Petranskiego, tragarza, który zginął w lawinie 2 marca 2000 r. w drodze do Terinki.

Kilkanaście minut później ruszamy w stronę Czerwonej Ławki. Docieramy do stromej ścianki ubezpieczonej łańcuchami, pokonujemy kilka zakosów i wchodzimy do Dolinki Lodowej. Tu przypatrujemy się dalszemu przebiegowi naszej drogi oraz dobrze widocznej ścieżce prowadzącej na Lodową Przełęcz. Mijamy rozwidlenie szlaków i rozpoczynamy groźnie wyglądające podejście.

Jest coraz bardziej stromo, kilkanaście metrów przed odcinkiem ze sztucznymi ułatwieniami i startującą na prawo od nich via ferratą, zakładamy kaski. Zastanawiamy się przez chwilę, którą linię łańcuchów wybrać (są dwie – w założeniu jedna ma służyć do wejścia, druga do zejścia, ale w praktyce różnie z tym bywa), dochodzimy do wniosku, że najlepiej będzie pójść tam, gdzie najmniej się korkuje i ruszamy do góry.

Szlak na Czerwoną Ławkę od strony Chaty Teryego zaliczany jest do najbardziej wymagających w Tatrach, wiele osób twierdzi, że jest najtrudniejszym po stronie słowackiej. Zupełnie się z tym nie zgadzam – pod tym względem daleko mu do tzw. Orlej Perci Tatr Zachodnich (zobacz opis szlaku >>) i skłonny jestem przyznać rację J.A. Szczepańskiemu, który Czerwoną Ławkę nazwał słowackim Zawratem. Tym bardziej że jak zauważa Tomek, podobnie jak podczas wchodzenia na Zawrat od strony Doliny Gąsienicowej, tak i tutaj można bez problemu poruszać się bez korzystania ze sztucznych ułatwień. 

Na przełęczy jest sporo osób i mało miejsca. Decydujemy się na odczekanie kilku minut w kolejce do pamiątkowego zdjęcia przy słynnej ławeczce i gdy już udaje nam się do niej dopchać, rozpoczyna się sesja fotograficzna. Doskonała pogoda sprzyja chwytaniu wyjątkowych kadrów, jednak dla nas jest to zaledwie przedsmak tego, co czeka na nas wyżej. Zgodnie z planem z przełęczy kierujemy się bowiem na Mały Lodowy Szczyt.

Po powrocie z Małego Lodowego rozpoczynamy kolejny etap naszej wycieczki – wędrówkę do Zbójnickiej Chaty. Ponieważ zejście z Czerwone Ławki do  Doliny Staroleśnej jest kruche i dość niewygodne, podobnie jak wielu innych turystów, decydujemy się na skorzystanie z ferraty. Dzięki temu, bez żadnych trudności technicznych mijamy najbardziej sypki teren i sprawnie tracimy wysokość.

Kolejne kilkadziesiąt minut to droga po ścieżce, poprzecinanej licznymi kamiennymi osuwiskami. Z czasem zdajemy sobie sprawę, że odległość do schroniska jest znacznie większa niż nam się wydawało, a gdy po obejściu Pośredniego Siwego Stawu, dostrzegamy dalszy przebieg szlaku, niechętnie przyspieszamy kroku. W końcu docieramy do budynku. Postanawiamy odpocząć i skorzystać z bufetu.

Ponieważ nie ma szarlotki, proszę mówiącego biegle po czesku Tomka o zamówienie czegoś w zamian. W sobie tylko znany sposób organizuje on  naleśnika z makiem, który przebojem wdziera się na szczyt listy najgorszych deserów, jakie kiedykolwiek jadłem. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie pobawić się w Magdę Gessler, ostatecznie jednak głód wygrywa – zapijane Kofolą danie szybko znika z talerza. 

Niechętnie opuszczamy Zbójnicką Chatę, jednak mamy przed sobą jeszcze około dwugodzinne zejście do Smokowca. Kamienny, miejscami stromy chodnik, mocno daje się we znaki zmęczonym już nogom i z radością stajemy na szutrowej drodze, w pobliżu Rainerowej Chatki. Po kilku minutach docieramy na Hrebienok i kontynuujemy zejście w stronę parkingu. 

W pobliżu miasteczka zdajemy sobie z Tomkiem sprawę, że idący do niedawna kilka metrów za nami Andrzej z Anką zostali gdzieś z tylu. Postanawiamy poczekać na nich przy wejściu na szlak, zapominając o tym, że mogli pójść asfaltem i skończyć wędrówkę w innym miejscu. (nie wiemy, gdzie zaparkowali). Tak też się dzieje – po niemal pół godzinie zrezygnowani wsiadamy do auta, a gdy udaje nam się z nimi skontaktować, dowiadujemy się, że od pewnego czasu są już w drodze do Popradu, gdzie zatrzymają się na nocleg. My mamy przed sobą zdecydowanie mniej uciążliwy niż dotychczas powrót na Śląsk. Dzięki nowo otwartemu odcinkowi Zakopianki unikamy tradycyjnych, koszmarnych korków. 

Galeria