Zbójnicka Kopka – opis wejścia na szczyt w słowackich Tatrach Wysokich. Podejście ze Starego Smokowca, przez Dolinę Staroleśną.





Zbójnicka Kopka
Przebieg: Stary Smokowiec – Hrebienok – Zbójnicka Chata – Zbójnicka Kopka – Zbójnicka Chata – Hrebienok – Stary Smokowiec
Dystans: ok. 19 km
Szacowany czas przejścia: ok. 8 h
Suma podejść: ok. 1300 m
Suma zejść: ok. 1300 m
Szczyty na szlaku: Zbójnicka Kopka (2098 m)
Parking: 15 euro; płatne u osoby z obsługi
Schroniska na szlaku: Zbójnicka Chata
Trudności techniczne: brak


Wycieczkę rozpoczynamy w Starym Smokowcu. Parkujemy przy uliczce, w pobliżu której przebiega zielony szlak prowadzący na Hrebienok. Opłatę w wysokości 15 euro pobiera osoba z obsługi. W Smokowcu dobrze działa system informujący o dostępności miejsc postojowych (duże niebieskie tablice) więc w przypadku przyjazdu w późniejszych godzinach lepiej nie jechać na ślepo, ponieważ najpopularniejsze parkingi szybko się zapełniają, a na wąskich jednokierunkowych uliczkach powstają zatory.

W Tatrach szybciej niż zwykle rozpoczął się sezon przejściowy. I chociaż wiosenna aura w dolinach daje złudne poczucie bezpieczeństwa i zachęca do podejmowania odważnych wyzwań, mamy świadomość bardzo trudnych warunków śniegowych w wyższych partiach gór i decydujemy się nie igrać z losem. Chcemy wejść na któryś z niewybitnych wierzchołków w pobliżu Zbójnickiej Chaty, ale dopuszczamy też możliwość, że skończymy wycieczkę w schronisku.

Ponieważ nie planujemy wędrówki po stromych, ośnieżonych stokach i żlebach, zostawiamy w aucie kaski i czekany, zabieramy jednak raki i raczki. Spodziewamy się, że ujemna temperatura w nocy, nie pozostała bez wpływu na topniejącą za dnia pokrywę śnieżną i możemy natrafić na miejscowe oblodzenia. Wymusza to wędrówkę w ciężkich i ciepłych butach zimowych, co szybko daje się we znaki, przy mocno przygrzewającym słońcu.

Mijamy Hrebienok, docieramy do Rozejścia nad Rainerową Chatką i podążamy niebieskim szlakiem do Doliny Staroleśnej. W kilku miejscach na szlaku pojawiają się niewielkie łaty śniegu, nie ma jednak konieczności zakładania raczków. Z czasem zwiększa się nastromienie ścieżki i wchodzimy na niewygodne kamienne schody. Czekając na idącego nieco wolniej Krzyśka, podziwiamy z Patrycją miniętego chwilę wcześniej nosicza – już samo to, że porusza się on w takim terenie, dźwigając na plecach kilkadziesiąt kilogramów, jest dla mnie czymś nieprawdopodobnym, tempo, w którym to robi, zmusza mnie do refleksji nad granicami ludzkich możliwości.

Kilkanaście minut później przechodzimy przez odcinki zabezpieczone łańcuchami i docieramy do mostku nad Potokiem Staroleśnym. Tuz za nim rozpoczyna się ścieżka, którą można skrócić podejście w kierunku Jaworowego Szczytu i jednego z naszych dzisiejszych potencjalnych celów: Strzeleckiej Turni. Niestety zalega tu spora ilość miękkiego śniegu, a ponieważ nie chcemy ryzykować wpadnięciem między kamienie (duże ryzyko kontuzji), pozostajemy na szlaku i kontynuujemy marsz w stronę Zbójnickiej Chaty.

Mamy teraz przed sobą najbardziej stromy fragment podejścia. Gdy pod nogami pojawia się śnieg i lód zakładamy raczki i komfortowo pokonujemy kolejne metry przewyższenia. Wychodzimy na wyższe piętro doliny, robimy krótką sesję fotograficzną, mijamy kolejne łańcuchy i w końcu dostrzegamy budynek schroniska. Choć wydaje się on być na wyciągnięcie ręki, dotarcie na miejsce zajmuje nam jeszcze kilkanaście minut.

Przy Zbójnickiej Chacie zatrzymujemy się na dłużej. Jemy, robimy zdjęcia i cieszymy się przyjemnie przygrzewającym słońcem. Patrycja uczy się z zapałem nazw okolicznych szczytów i przełęczy, dzięki czemu mamy z Krzyśkiem okazję do poszerzenia własnej wiedzy. Po kilkudziesięciu minutach niechętnie porzucamy przyjemną ławeczkę i udajmy się w kierunku Zbójnickiej Kopki.

Ścieżka, którą wiedzie żółty szlak, szybko znika pod śniegiem, na szczęście widać na nim ślady stóp. Idziemy ostrożnie, ponieważ śnieg jest bardzo miękki i nie chcemy wpaść w którąś z dziur między znajdującymi się pod nim głazami. Na szczęście po chwili szlak wyłania się spod brei i możemy nieco przyspieszyć kroku. Wkrótce dostrzegamy cel naszej wycieczki i prowadzące na niego drogi.

Kilka tygodni wcześniej mielibyśmy przed sobą wygodny spacer po łagodnym, ośnieżonym stoku, dziś musimy podjąć decyzję, czy spróbujemy wejść na szczyt od strony żlebu wyprowadzającego na Zawracik Rówieńkowy, czy podejdziemy jego wschodnim zboczem. Ostatecznie decydujemy się na drugi wariant. Krzysiek wypatruje kopczyk i wraz z Patrycją ruszają w jego kierunku, ja postanawiam iść wprost do góry. Po kilku minutach spotykamy się w tym samym miejscu i stromą ścieżką wychodzimy na grań, kilkadziesiąt metrów od wierzchołka.

Rozkładamy się na trawie i podziwiamy szczyty okalające Dolinę Jaworową. Patrycja ponownie utrwala topografię, a Krzysiek robi co może, by namieszać jej w głowie. W efekcie Krzesany Róg staje się Rogiem Kermitowym i nie mam wątpliwości, że to ta druga nazwa na dłużej zapadnie nam w pamięci. Błogostan zakłócają jedynie przelatujące na wysokim pułapie śmigłowce (zastanawiamy się, czy konflikt za naszą wschodnią granicą wszedł w jakąś nową fazę) i lawiny kamienne schodzące ze stoku Jaworowego Szczytu.

Większym zmartwieniem są dla nas oczywiście lawiny (bo kto by się przejmował wybuchem trzeciej wojny światowej), ponieważ kamienie spadają na ścieżkę prowadzącą w stronę Strzeleckiej Turni. Oznacza to rezygnację z planu wejścia na ten szczyt, ale daj nam dodatkowy czas na odpoczynek i cieszenie się doskonałymi widokami.

Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do wniosku, że czas ruszać w drogę powrotną. Ponieważ podejście było dość strome i śliskie decydujemy się schodzić w innej linii. Naturalnym wyborem jest droga prowadząca po stoku opadającym w kierunku południowym. Początkowo wydaje się to dobrym wyborem, jednak im niżej jesteśmy, tym trudniej znaleźć nam wygodną ścieżkę i wkrótce zmuszeni jesteśmy do przedzierania się przez kamienne rumowiska i łaty śniegu.

Patrycja żałuje, że wyłączyła GPS, bo jest przekonana, że kręcimy się w kółko, ja nie mam wątpliwości, że kreślimy okręgi w okręgach. W końcu jednak idący przodem Krzysiek znajduje obiecującą drogę między głazami i kilkanaście minut później stajemy na ścieżce prowadzącej do Zbójnickiej Chaty.

Postanawiamy i tym razem posiedzieć tu przez kilkanaście minut. Zajmujemy stolik na pustawym już tarasie i uzupełniamy płyny i kalorie. Po incydencie z naleśnikiem grozy (szczegóły w opisie wycieczki na Czerwoną Ławkę >>), decyduję się jedynie na Kofolę, bo ta w każdym miejscu w Tatrach smakuje mi równie dobrze.

Schronisko opuszczamy wczesnym popołudniem. Czeka nas teraz długie i nieprzyjemne zejście do Smokowca. Uważnie pokonujemy strome odcinki po śliskich kamiennych schodach i staramy się, jak możemy, by nie stracić równowagi na śniegu w lesie. Przystajemy na chwilę na Hrebienoku, rewidujemy opinię Patrycji o krzykliwych grupach dziewczyn na szlaku (idący obok faceci zachowują się jak przekupki na targu) i niespiesznie schodzimy na parking. Pozostaje nam już tylko dojazd do Zakopanego, gdzie odstawiamy Patrycję i powrót na Śląsk.