Opis zimowej wycieczki na Zawrat w Tatrach.

Zawrat w warunkach zimowych

 

Przebieg: Brzeziny – Murowaniec – Zawrat – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Palenica Białczańska

Dystans: 22.1 km

Szacowany  czas  przejścia: 8:25 h

Suma podejść: 1294 m

Suma zejść: 1294 m

Szczyty na szlaku: brak; najwyższym punktem na trasie jest przełęcz Zawrat (2158 m)

Parking: 35 zł, płatne u osoby z obsługi

Schroniska na szlaku: Schronisko na Hali Gąsienicowej, Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Trudności techniczne: konieczne wyposażenie zimowe (raki, kask, czekan) miejscami stromo, brak fragmentów mocno eksponowanych

Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Brzezinach. Całodzienny postój kosztuje 35 zł i jest pobierany przez osobę z obsługi. Miejsca parkingowe znajdują się wzdłuż drogi, a kierowcy są nakłaniani do ustawiania się tyłem do niej. Zdecydowanie polecam jednak ustawić się przodem – manewr cofania jest znacznie bezpieczniejszy ranem, gdy na drodze nie ma dużego ruchu.  O tańszej opcji parkowania w pobliżu pisałem w relacji z wycieczki na Kozi Wierch, nie wiem jednak, czy wskazany w niej parking działa w sezonie zimowym i jak wygląda o tej porze roku, prowadząca z niego w kierunku szlaku ścieżka przez las.

Na Zawrat wybieramy się w Wielką Sobotę i choć w wyższych partiach gór zima wciąż nie odpuszcza, w dolinach mocno czuć już wiosnę. Przypominam sobie, że w zeszłym roku podobne warunki miały miejsce pod koniec maja i trochę żałuję, że tegoroczny sezon zimowy kończy się tak szybko. Ponieważ prognozowana jest dziś wysoka temperatura i spodziewamy się kiepskiej jakości śniegu, planujemy jak najszybciej wejść na przełęcz i schodzić z niej znacznie łagodniejszym wariantem, prowadzącym do Doliny Pięciu Stawów Polskich.

Za Psią Trawką na szlaku pojawia się oblodzenie. Zakładamy raczki i sprawnie pokonujemy dystans dzielący nas od schroniska. Po krótkiej przerwie w Murowańcu idziemy nad Czarny Staw Gąsienicowy. Po drodze mijamy grupkę osób w adidasach, a im bliżej jesteśmy stawu, tym ich obuwie wydaje się bardziej nie na miejscu – na ścieżce jest ślisko, śnieg sypie się spod nóg i łatwo o utratę równowagi. Pomimo wczesnej pory słońce mocno przygrzewa, jednak wiele do życzenia pozostawia przejrzystość powietrza (dzień później dowiem się, że winowajcą był wiszący nad Tatrami pył saharyjski).

W  czasie obchodzenia Czarnego Stawu dwukrotnie uderza w nas silny wiatr. Niestety podmuchy mogą dziś osiągać prędkość 100 km/h i nawet staranny wybór trasy nie jest nas w stanie przed nimi w pełni ochronić (zrezygnowaliśmy dziś z wędrówek graniami, mając nadzieję, że bardzo mocno wiać będzie jedynie na samym Zawracie). Gdy dochodzimy w okolice stromego żlebu prowadzącego nad Zmarzły Staw Gąsienicowy, jest już niemal bezwietrznie i odtąd naszym głównym zmartwieniem staje się jakość pokrywy śnieżnej. Zakładamy raki i kaski, do rąk bierzemy czekany i rozpoczynamy podejście.

Sypiący się spod nóg śnieg rzadko daje powody radości, połączenie „kaszy” ze stromizną jest irytujące. Czujnie stawiam kolejne kroki i cieszę się, że nie muszę się martwić czy idąca za mną Patrycja da sobie w takich warunkach radę – koleżanka zdecydowanie wie co robić, a uśmiech, który pojawia się na jej twarzy, gdy pstrykam zdjęcia, sugeruje, że całkiem nieźle się przy tym bawi. Pokonujemy pierwszą tego dnia poważniejszą przeszkodę i dochodzimy nad Zmarzły Staw. 

Zawrat wydaje się być stąd na wyciągnięcie ręki, jednak obserwacja poruszających się w jego kierunku osób, podpowiada nam, że czeka nas jeszcze dość długie i monotonne podejście. Na stok, którym idziemy, padają promienie słoneczne, więc nie martwię się tym, że co jakiś czas zapadamy się w śnieżnej brei. Sytuacja nie zmienia się jednak gdy wchodzimy w obszar zacieniony i staje się jasne, że o dobrze zmrożonym, twardym śniegu będziemy mogli dziś tylko pomarzyć.

Kilkanaście minut później stajemy na przełęczy i przekonujemy się, że pogoda nie rozpieszcza. Wiatr, o którym zapomnieliśmy podczas wędrówki dobrze osłoniętą dolinką i podejściowym żlebem na Zawracie hula w najlepsze. Z trudem robię kilka zdjęć i siadam w pobliżu skał, które skutecznie chronią przed podmuchami. Po chwili osoby stojące w nieosłoniętym miejscu próbują przezwyciężyć żywioł – wyzwanie kończą w pozycji leżącej (na czekanach) z siarczystymi bluzgami na ustach.

Ponieważ przejrzystość jest kiepska (dobrze widoczna jest jedynie grań biegnąca w stronę Małego Koziego, a wszystkie szczyty w oddali spowija delikatna mgła), a wiatr z każdą chwilą się nasila, decydujemy się na opuszczenie przełęczy. Zejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich okazuje się prawdziwą udręką. Nagrzewany promieniami słonecznymi śnieg, jest tak miękki, że co chwila, któraś z idących przed nami osób wpada w niego po pas. Nam też nie udaje się uniknąć zapadlisk i przewrotek, jednak prawdziwie niebezpiecznie robi się w okolicy Kołowej Czuby.

Gdy zapadające się w śniegu nogi zaczynają zawadzać o kamienie, przypomina mi się historia, którą dwa tygodnie wcześniej opowiedział mi Tomek – jego znajomy podczas niedawnego zejścia z Kończystego Wierchu na moment opuścił szlak, wpadł w dziurę między głazami i wycieczkę zakończył ze złamaną nogą. Chcę uniknąć podobnej sytuacji i rozglądam się za innym wariantem zejścia. Niestety jedyna rozsądna opcja okazuje się równie zdradliwa – kilkukrotnie coraz głębiej wpadam w śnieg i wszystko wskazuje na to, że dalej będzie jeszcze gorzej. Wracamy na przedeptaną ścieżkę i ostrożnie posuwamy się naprzód.

Pułapki śnieżne, to nie jedyna czekająca nas w tej okolicy atrakcja – wiatr, który zwyczajowo szaleje na szczytach i słabnie w dolinach, postanowił spłatać nam figla i pokazać, na co go stać w „Pięciu Stawach”. Wieje tak, że trudno ustać, a po każdej walce z utrzymaniem pionu nerwowo patrzę, czy Patrycja nie odfrunęła. No i przekonuję się, że kobiety rzeczywiście łagodzą obyczaje – sytuacja mnie bawi, zamiast złościć, co zdecydowanie nie jest standardem. 

Schodzimy do doliny i choć wiatr nie chce dać za wygraną, jego siła słabnie na wysokości Koziego Wierchu. Także szlak staje się bezpieczniejszy – co prawda śnieg jest wciąż miękki i co jakiś czas widać solidne dziury w jego pokrywie, ale trudno tu już o jakąś nieprzyjemną niespodziankę. Podziwiamy okoliczne szczyty i kierujemy się w stronę schroniska.

Do Doliny Roztoki schodzimy obejściem zimowym. Tu o dziwo miękki śnieg powoduje, że schodzi się dość wygodnie (oczywiście, jeśli ma się na nogach raki, a w ręku czekan – osoby w raczkach schodzą niepewnie, pozostali ratują się nie do końca kontrolowanymi zjazdami). Sprawnie docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza, gdzie po kilkudziesięciu sekundach mija nas Fasiąg. Patrzę na umęczone konie i choć łagodzenie obyczajów działa nadal, przekleństwa same cisną się na usta. Na parkingu w Palenicy wsiadamy do busa, którym dojeżdżamy do Brzezin. Tu kończymy naszą wycieczkę. 

Galeria

Scroll to Top