Krzyżne i Gęsia Szyja – opis wycieczki w Tatrach Wysokich.  Szlak z Palenicy Białczańskiej, przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich.

Krzyżne i Gęsia Szyja

 

Przebieg: Palenica Białczańska – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Krzyżne – Gęsia Szyja – Rusinowa Polana – Palenica Białczańska 

Dystans: 21.3 km

Szacowany  czas  przejścia: 9:23 h

Suma podejść: 1477 m

Suma zejść: 1477 m

Szczyty na szlaku: Gęsia Szyja (1489 m)

Parking: cena zależna od popytu i terminu zakupu, konieczność rezerwacji online

Schroniska na szlaku: brak, w pobliżu Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Trudności techniczne: konieczność podpierania się rękami podczas podejścia na Krzyżne

Wycieczkę rozpoczynam w Palenicy Białczańskiej. Ponieważ jestem w środku tygodnia, na parkingu nie ma wielu pojazdów, ale osoby z obsługi starają się, jak mogą, by proste czynności nabrały niecodziennego charakteru – samochody ustawiane są wg pozbawionego wszelkiej logiki klucza, a kierowcy strofowani, za najmniejsze uchybienia i próby wyłamania się poza schemat. Gdy przejęty swoją rolą, średnio sympatyczny młodzieniec wykrzykuje do mnie, że nie można parkować tyłem (w zasięgu wzroku mam kilkanaście pojazdów stojących w ten sposób) po raz kolejny dochodzę do wniosku, że TPN to stan umysłu.

Nie zrażony niecodzienną sytuacją, pospiesznie opuszczam parking, mijam skromnych rozmiarów kolejkę do kasy (bilet zakupiłem on-line) i ruszam w kierunku Morskiego Oka. Przy Wodogrzmotach Mickiewicza opuszczam asfalt i skręcam na zielony szlak prowadzący do Doliny Pięciu Stawów Polskich.

Strome podejście po kamiennych schodach wyprowadza mnie na wyższe piętro Doliny Roztoki. Mam teraz przed sobą kilka kilometrów przyjemnego spaceru po wygodnej, łagodnie wznoszącej się ścieżce. Mijam klimatyczną górską chatkę, przechodzę na drugą stronę niewielkiego potoku i docieram do dolnej stacji kolejki linowej, za pomocą której dostarczane jest zaopatrzenie do popularnej piątki”.

Od tego miejsca zwiększa się nastrominenie. Po kilku minutach podejścia po niewygodnych kamieniach docieram do rozwidlenia, przy którym można skręcić w lewo, w stronę schroniska lub kontynuować wędrówkę zielonym szlakiem, wiodącym przy wodospadzie Siklawa i doprowadzającym do Wielkiego Stawu Polskiego.

Tym razem decyduję się na wędrówkę w pobliżu najwyższego z polskich wodospadów. Zastanawiam się, czy ścieżka będzie oblodzona, ale wszystko wskazuje na to, że grzejące od kilku dni słońce i dość wysoka temperatura, skutecznie poradziły sobie z zalegającym śniegiem i pokrywającym głazy verglasem. 

Po raz kolejny zatrzymuję się przy Siklawie, bo choć byłem w tym miejscu wielokrotnie, nie potrafię przejść obojętnie obok opadającej z impetem wody. Robię kilka zdjęć, obserwuję turystów szukających idealnych kadrów i niespodziewanie zaciągam się trawką, którą pali w pobliżu dwójka młodych ludzi. Przez chwilę zastanawiam się, gdzie przebiega granica zdrowego rozsądku, ale postanawiam powstrzymać się od komentarza i ruszam w dalszą drogę.

Kilkanaście minut później docieram do Doliny Pięciu Stawów, podchodzę do Niżniego Zagonu i wchodzę na żółty szlak prowadzący na Krzyżne. Przez kolejne kilkadziesiąt minut na zmianę nabieram i tracę wysokość i podziwiam coraz ciekawsze widoki – pozostawioną za plecami Dolinę Pięciu Stawów, widoczną w całej okazałości Dolinę Roztoki, a wkrótce także rozpościerającą się u stóp ostatniego z fragmentów Orlej Perci, Buczynową Dolinkę.

Postanawiam zatrzymać się na chwilę i spojrzeć z innej perspektyw na Granaty. Wodzę też wzrokiem po okolicznych głazach w nadziei, że uda mi się wypatrzeć moje ulubione tatrzańskie zwierzątka. Poddaję się po kilkunastu minutach, bo świstaki jak zwykle nie chcą się pokazać i rozpoczynam ostatni etap wędrówki na Krzyżne.

Rzut okiem w kierunku przełęczy nie pozostawia żadnych złudzeń – mam do pokonania spore przewyższenie. Subtelne zakosy niwelują nieco stromiznę, ale o łagodnym podejściu nie może być mowy. Idę noga za nogą i wkrótce docieram do miejsca, które wymusza na mnie podpieranie się rękami. Pokonuję kilkunastometrowy skalny odcinek i nieco już łagodniejszą ścieżką docieram do pierwszego z celów mojej dzisiejszej wędrówki.

Nie zatrzymuję się tu długo, ponieważ mam w planie odwiedzić kilka okolicznych szczytów pozaszlakowych (zobacz opis wędrówki na Wielki Wołoszyn, Waksmundzki Wierch i Wielką Koszystą>>). Opuszczam Krzyżne i ponowne zjawiam się na nich, po niespełna dwóch godzinach. Czeka mnie teraz czujne zejście do Pańszczycy.

Idę ostrożnie po niewygodnych, miejscami dość śliskich kamieniach i przypatruję się okolicznym wierzchołkom. W pewnym momencie zwracam uwagę na dziwne zachowanie schodzącej przede mną pary. Gdy po kilku minutach docieram do miejsca,  w którym się zatrzymali, dostrzegam, co spowodowało ich entuzjazm i skradanie się między głazami – kilkanaście metrów od ścieżki baraszkują trzy świstaczki.    

Jestem naprawdę szczęśliwy, ponieważ to pierwsze osobniki, które udało mi się zobaczyć po polskiej stronie Tatr, co w perspektywie ilości pokonanych tu przeze mnie kilometrów, czyni to spotkanie absolutnie wyjątkowym. Przez kilkanaście minut obserwuję sympatyczne stworzonka, robię im zdjęcia i proszę o ciszę kolejnych schodzących z przełęczy turystów.

Zwiększająca się ilość gapiów, wyraźnie nie służy maluchom. Zaczynają szukać schronienia między głazami i wkrótce zupełnie znikają nam z oczu. Niechętnie ruszam dalej ze świadomością, że do podobnego spotkania może nie dojść zbyt szybko (o dziwo, już tydzień później mam przyjemność obserwować świstaki podczas zejścia z Triglava). 

Dość wygodna, zadbana ścieżka kończy się przy rozwidleniu szlaków za Czerwonym Stawem. Droga prowadząca w kierunku Rówieni Waksmundzkiej może śmiało konkurować z najbardziej zapuszczonymi szlakami po słowackiej stronie Tatr: gruzowiska, różnej wielkości luźne kamienie, korzenie i zalewające przejścia strumyczki skutecznie umilają” wędrówkę i ograniczają tempo marszu. 

Jakby na pocieszenie, zupełnie inny charakter ma szlak prowadzący z Rówieni na Gęsią Szyję. Podejście jest wygodne, łagodne i krótkie. Wkrótce od szczytu dzielą mnie już tylko ostatnie drewniane schody. Pokonuję je i wdrapuję się na niewymagające skałki. Robię kilka zdjęć, kieruję tęskny wzrok w stronę moich ulubionych Tatr Bielskich i ruszam w stronę Rusinowej Polany.

Już po kilkudziesięciu metrach zaczynam się zastanawiać kto opracował zainstalowane w tym miejscu schody. Są one do tego stopnia niewygodne, że każdy robi co może, żeby z nich nie korzystać i dotyczy to zarówno osób idących w dół, jak i w górę. Staram się, jak mogę rozgryźć myśl inżynieryjną, ale nie ma na to żadnych szans – stopnie są za długie, by pokonać je za pomocą jednego kroku i zbyt krótkie, by wygodnie zrobić dwa.  Poza nielicznymi wyjątkami podobna sytuacja ma miejsce aż do Rusinowej Polany, w związku z czym oddycham z ulgą, gdy udaje mi się w końcu na nią dotrzeć.

Mam dużo szczęścia, ponieważ utrzymuje się doskonała pogoda, a widok z polany wart jest każdego przemęczonego schodka. Rozsiadam się wygodnie i przez kolejne kilkadziesiąt minut gapię się na majestatyczne szczyty Tatr Wysokich. Do dalszej wędrówki skłania mnie coraz mocniej wiejący wiatr. Ponieważ nie chcę się wyziębić, z żalem wstaję i kieruję się w stronę Palenicy.

Niebieski szlak łączący Rusinową Polanę z parkingiem przy Morskim Oku nie przez przypadek cieszy się kiepską opinią. Schody są tu jeszcze gorsze od tych prowadzących na Gęsią Szyję, ponieważ drewniane belki wystają ponad stopnie i łatwo o nie zahaczyć. Relatywnie krótki odcinek wymaga zachowania dużej ostrożności i daje się we znaki zmęczonym już mięśniom. Na szczęście udaje się go pokonać bez żadnych przygód. Zejście kończy się nieopodal parkingu w Palenicy. Pozostaje mi już tylko dotarcie do samochodu i powrót na Śląsk. 

Galeria

Scroll to Top