Opis wycieczki na Kończystą z Przełęczy Pod Osterwą. Informacje praktyczne, orientacyjny przebieg trasy, galeria zdjęć.

Kończysta z Przełęczy pod Osterwą

 

Przebieg: Przełęcz od Osterwą – Tępa – Kończysta – Klin – Przełęcz pod Osterwą

Dystans: ok. 10 km

Szacowany  czas  przejścia: ok. 6 h

Suma podejść: ok. 850 m

Szczyty: Tępa (2286 m), Kończysta (2537 m), Klin (2183 m)

Orientacja: Do szczytu Tępej wyraźna ścieżka, zejście na Stwolską Przełęcz oznaczone kopczykami, podejście na Kończystą okopczykowane (kilka wariantów, nie wszystkie sensowne)

Trudności techniczne: W wielu miejscach konieczność używania rąk dla utrzymania równowagi, kruszyzna. Przed wierzchołkiem Kończystej minimalne trudności w nieco bardziej stromym terenie.

Na Kończystą ruszam z Przełęczy pod Osterwą (zobacz opis szlaku na przełęcz >>). Nie mam problemu ze zlokalizowaniem ścieżki prowadzącej w kierunku Tępej, która jest pierwszym etapem wędrówki (biegnie ona w górę zbocza, na lewo od Magistrali Tatrzańskiej, prowadzącej w stronę Batyżowieckiego Stawu)  Podejście jest dobrze wydeptane i początkowo dość wygodne, szybko jednak pojawia się na nim szuter i sporo małych sypiących się spod nóg kamieni. Słowak, za którym idę, pomaga sobie kijkami i o ile ich brak niespecjalnie mi teraz przeszkadza, nie mam wątpliwości, że podczas zejścia w takim terenie byłyby bardzo pomocne.  

Na zdjęcie zaznaczona jest ścieżka na Tępą oraz jej wierzchołek.

Ścieżka jest wyraźna, w miejscach, w których pojawiają się na niej głazy, orientację ułatwiają kopczyki. Trudno tu zabłądzić, lecz nawet gdyby do tego doszło, nie będzie to miało żadnych konsekwencji – teren jest prosty technicznie, a podejście mocno intuicyjne. Pewne zdziwienie może spowodować natomiast odległość do szczytu Tępej. Z przełęczy wydaje się on na wyciągnięcie ręki, lecz dopiero po wejściu na pierwsze wzniesienie widać, że znajduje się znacznie dalej, niż można początkowo sądzić. 

Fragment podejścia na Tępą.

Po kilkudziesięciu minutach docieram do niewymagającej grani, wyprowadzającej na Tępą. Jeśli do tej pory robiły na mnie wrażenia coraz ciekawsze widoki, to teraz jestem nimi oczarowany. Wchodzę na szczyt i kolejny kwadrans przeznaczam na podziwianie tatrzańskich kolosów. W międzyczasie ucinam sobie pogawędkę ze słowackim turystą – ponieważ musi szybko wracać domu, jego wycieczka kończy się w tym miejscu. Oznacza, to, że w dalszą drogę pójdę bez towarzystwa. 

Wierzchołek Tępej. Z lewej Wysoka.

Z Tępej muszę zejść na łagodne zbocze opadające z Przełęczy Stwolskiej do doliny o tej samej nazwie. Logicznie wygląda kontynuowanie wędrówki granią, lecz kopczyki wskazują na inną drogę – wprost ku Kończystej. Decyduję się na drugi wariant, co wkrótce okazuje się kiepskim wyborem – szuter, luźne, różnej wielkości kamienie i głazy, a do tego dość duże nachylenie stoku powodują, że muszę uważnie stawiać każdy krok, co dość mocno mnie spowalnia (po powrocie udało mi się znaleźć informację na temat zejścia granią – autor jednoznacznie wskazywał, że jest ono wygodniejsze).

Kończysta i Stwolska Przełęcz. Widok ze szczytu Tępej.

Na stoku między Tępą i Kończystą leży sporo „kamieni pułapek” więc i tu zachowuję dużą ostrożność. Po kilku minutach podchodzę pod zbocze opadające z Kończystej i zgodnie ze znalezionymi wcześniej opisami kieruję się na szczyt z lewej strony charakterystycznego białego żlebu. Szybko dochodzę do wniosku, że o przyjemnym podejściu będę mógł pomarzyć – niby jest tu jakaś ścieżka, ale podłoże sypie się na tyle, że znacznie wygodnej idzie się obok. Niestety tu także trudno mówić o komforcie, ponieważ spora ilość kamieni trzyma się pozostałych na przysłowiowe „słowo honoru”.

Kamienna „ścieżka” z Tępej. W tle Klin.

Początkowo staram się poruszać w linii kopczyków, z czasem idę „jak puszcza”. Po pewnym czasie zauważam schodzącą z prawej strony żlebu parę, która wkrótce zmierza w moim kierunku. Są to turyści z Polski, dzięki czemu bez trudu ustalam, którędy najlepiej iść dalej (a przynajmniej tak mi się wydaje). Przecinam żleb, znacznie niżej niż planowałem i dalszą drogę pokonuję, wdrapując się na różnej wielkości głazy i ścianki. Nie szukam optymalnego wariantu, idę wprost do góry i po kilkunastu minutach zauważam po prawej stronie ścieżkę, którą biegnie wariant od Batyżowieckiego Stawu.

Droga po głazach.

Wkrótce mam przed sobą ostatni, nieco bardziej stromy odcinek prowadzający na Wyżnie Pasternakowe Wrótka – przełączkę pomiędzy dwoma wierzchołkiem Kończystej. Wchodzę na wierzchołek północny i przyglądam się uszkodzonemu kowadłu. Kusi, ale obiecałem sobie, że nie będę dziś na nie wchodził. Cieszę się spokojem (na szczycie towarzyszy mi jedynie kilka kruków) i jednymi z najpiękniejszych widoków w Tatrach. 

Ostatnie metry podejścia. U góry pęknięte kowadło.

Świetnie wygląda stąd Grań Baszt, Koprowy Wierch, Mięguszowiecki Szczyt Wielki, Świnica, Rysy i Wysoka, największe wrażenie robi jednak zachodnia ściana Gerlacha. Wodzę wzrokiem z lewej na prawą do momentu, w którym docierają do mnie głosy dwóch osób podchodzących na wierzchołek. Schodzę nieco niżej i robię przerwę na posiłek.

Zachodnia ściana Gerlacha.

Po kilkudziesięciu minutach niechętnie opuszczam Kończystą. Szybko wypatruję kopczyki wytyczające zejście w stronę Tępej – przecinają one żleb kilkadziesiąt metrów powyżej miejsca, w którym zdecydowałem się na trawers podczas podchodzenia. Droga jest dość intuicyjna i znacznie prostsza od tej, którą szedłem na szczyt. Szybko tracę wysokość i gdy najgorszy odcinek mam już za sobą, spod nogi wyjeżdża mi kamień, tracę równowagę (kamień, na którym stawiam drugą nogę, też się osuwa) i wpadam z impetem w głęboką dziurę między głazami.

Od lewej: Grań Baszt, Koprowy, Mięgusze, Wysoka, Rysy, Ganek. 

Uderzam obiema lewymi kończynami, głową i plecami. Kask, który mam założony już od podejścia na Tępą, po raz kolejny świetnie spełnia swoją funkcję, plecak amortyzuje upadek, ale nieosłonięty nim lewy bok przeszywa silny ból. Wyczołguję się na ścieżkę i próbuję oszacować,  jak bardzo jest źle. Poruszam kończynami i dochodzę do wniosku, że ich nie połamałem – są mocno stłuczone, ale biorąc pod uwagę siłę uderzenia, nie mam prawa narzekać. Niepokoi mnie jednak bardzo silny ból pleców, postanawiam chwilę posiedzieć i zobaczyć jak będę się czuł, gdy zejdzie ze mnie adrenalina. 

Symbol Kończystej – kowadło na wierzchołku południowym.

Po kilkunastu minutach wmawiam sobie, że wszystko jest w porządku i powoli ruszam w dalszą drogę. O tym, że w porządku nie jest, przekonuję się już po kilku metrach – próba podparcia się lewą ręką powoduje, że niemal wyję z bólu. Zaczynam zastanawiać się, czy dam radę dojść do szlaku o własnych siłach.

Zejście ze szczytu. W tle Tępa i Grań Baszt.

Idę bardzo wolno i cieszę się, gdy dostrzegam ścieżkę obchodzącą Klina – mój plan zakładał, że w drodze powrotnej pójdę na ten szczyt i zejdę z niego do czerwonego szlaku prowadzącego na Przełęcz pod Osterwą, lecz w obecnym stanie wydaje mi się to  nierealne. 

Orientacyjny przebieg ścieżki omijającej Klina.

Odliczam kolejne kopczyki  i w końcu schodzę  z Kończystej. Mam teraz przed sobą niewymagający marsz po łagodnym zboczu. Gdzieniegdzie trafiam na ruszające się kamienie, ale idzie mi się dość dobrze i gdy staję u podstawy trawiastego zbocza, którym rano planowałem wejść na Klina, tylko przez chwilę zastanawiam się, czy kontynuować wędrówkę w stronę szlaku, czy ruszyć na szczyt. Ponieważ przez kilkanaście ostatnich minut nie używałem rąk, odczuwam tylko nieznaczny ból pleców i wydaje mi się to wystarczającym powodem, by nie rezygnować z pierwotnego planu. 

Trawiaste podejście.

Idąc na wierzchołek, staram sie unikać miejsc, w których zalegają duże, luźnie kamienie. Jest dość stromo, ale podejście po trawie przyjemnie urozmaica dzisiejszą walkę z szutrem i osuwiskami. Wchodzę na grań i po kilku minutach docieram nią na Klina. Robię kilka zdjęć i wypatruję drogi zejściowej. 

Grań i wierzchołek Klina.

Ponieważ nie udaje mi się znaleźć kopczyków, postanawiam schodzić „na czuja”, najkrótszą drogą, po zachodnim stoku masywu. Wiem, którędy przebiega szlak, więc jedyną niewiadomą jest dla mnie jakość podłoża. To niestety okazuje się niewiele lepsze od tego, z którym zmagałem się na Kończystej – tu też muszę się podpierać, co szybko przypomina mi, że z ciałem nie wszystko jest w porządku (po powrocie okazało się, że sprawcą dyskomfortu było silne stłuczenie w okolicy przyczepu mięśnia najszerszego grzbietu). Ból narasta, ale dość szybko udaje mi się zejść do szlaku i kilkanaście minut później staję na Przełęczy pod Osterwą. 

Zaznaczone miejsce zejścia. Widok z Przełęczy pod Osterwą.

Galeria

Scroll to Top