Kieżmarski Szczyt granią z Rakuskiego Przechodu. Trasa z Tatrzańskiej Łomnicy przez Rakuską Czubę, Mały Kieżmarski i Huncowski Szczyt.

Kieżmarski Szczyt (granią z Rakuskiego Przechodu przez Mały Kieżmarski) i Huncowski Szczyt

 

Przebieg: Tatrzańska Łomnica – Łomnicki Staw – Rakuska Czuba – Rakuski Przechód – Mały Kieżmarski Szczyt – Kieżmarski Szczyt – Huncowska Przełęcz – Huncowski Szczyt – Huncowska Przełęcz – Łomnicki Staw – Tatrzańska Łomnica

Dystans: ok. 20 km

Czas  przejścia: ok. 12 h

Suma podejść: ok. 1900 m

Suma zejść: ok. 1900 m

Szczyty na szlaku: Rakuska Czuba (2037 m), Mały Kieżmarski Szczyt (2513 m), Kieżmarski Szczyt (2556 m), Huncowski Szczyt (2352 m)

Parking: 20 euro, płatne w parkomacie

Schroniska na szlaku: Schronisko Łomnickie

Trudności techniczne: konieczność użycia rąk na grani, wymagana odporność na ekspozycję

Wycieczkę rozpoczynamy w Tatrzańskiej Łomnicy. Samochód zostawiamy na parkingu u podnóża stoku Bukowa Hora (Central Parking Lomnica). Opłata uzależniona jest od czasu postoju i w naszym przypadku wyniosła 20 euro. Taniej zaparkować można na placach w pobliżu drogi 537, ale trzeba się wówczas liczyć z nieco dłuższą wędrówką. Opłaty można dokonać kartą lub gotówką w parkomacie zlokalizowanym przy budynku Infocentrum. Parking jest bardzo duży, więc nie powinno być problemu z dostępnością miejsc nawet w późniejszych godzinach.

Z parkingu kierujemy się na przełaj w stronę zielonego szlaku prowadzącego nad Łomnicki Staw. Możemy wprawdzie dotrzeć do niego łagodnie wznoszącą się drogą asfaltową, ale nie chcemy nadkładać kilometrów i tracić cennego czasu. Idziemy do dolnej stacji wyciągu na Bukową Horę, odnajdujemy niewyraźną ścieżkę i rozpoczynamy podejście po stoku.

Szybko nabieramy wysokości i już przed dotarciem do znakowanej drogi jesteśmy nieźle rozgrzani. Ponieważ szlak przecina wzgórze, po którym idziemy, nie mamy problemu ze skręceniem we właściwym miejscu. Wchodzimy na szuter, kilkanaście metrów dalej na asfalt i wędrujemy nim do pośredniej stacji kolejki linowej na Łomnicę.

Przed budynkiem ponownie opuszczamy szlak i poruszamy się powszechnie używaną ścieżką prowadzącą wzdłuż wyciągu. Idziemy nią aż do Rozejścia przy Łomnickim Stawie, nie zawracając sobie głowy pojawiającymi się na niej od czasu do czasu oznaczeniami (ścieżka w wielu miejscach pokrywa się z przebiegiem szlak). Przy rozejściu wchodzimy na Magistralę Tatrzańską i po kilku minutach docieramy nią do schroniska i Restauracji Panorama. 

W stronę Rakuskiej Czuby wędrujemy dobrej jakości kamiennym chodnikiem. Patrycja zachwyca się okolicznymi skałami i wypatruje świstaków, a ja z coraz większym niepokojem przyglądam się grani, którą będziemy podchodzić na Kieżmarski Szczyt. Co prawda widziałem kilka filmów, z jej przejścia i nie wyglądała ona na nich groźnie, ale z miejsca, w którym jesteśmy, sprawia zupełnie inne wrażenie.

Tuż przed zakosami wyprowadzającymi na Rakuski Przechód mijamy kilkunastoosobową grupę turystów, co brutalnie przypomina nam o trwających wakacjach i zwiększającej się z każdym rokiem popularności słowackiej części Tatr. Z rozrzewnieniem myślę, a nieodległych  czasach, w których szlaki u naszych południowych sąsiadów wiały pustkami i na palcach jednej ręki można było policzyć wszystkie osoby spotkane podczas wielogodzinnej wędrówki.

Po wejściu na przełęcz kierujemy się na Rakuską Czubę. Szczyt jest na wyciągnięcie ręki, więc omijanie go byłoby dużym nietaktem, tym bardziej że Patrycja jeszcze na nim nie była, a widoczność podczas mojej wizyty pozostawiała wiele do życzenia. Po odpoczynku i sesji fotograficznej na szczycie ponownie przyglądam się podejściu na Mały Kieżmarski, ale zdaję sobie sprawę, że nie odgadnę stąd właściwego przebiegu drogi. Wracamy na Przechód i rozpoczynamy pozaszlakową część wycieczki.

Pierwszy odcinek pokonujemy na czuja. Teren jest łatwy, dlatego jest tu przynajmniej kilka wariantów przejścia. Docieramy do polanki z charakterystycznym, otoczonym kamieniami miejscem na nocleg i spotykamy się z Tymkiem – młodym chłopakiem z Ukrainy, który podobnie jak my chce iść na Kieżmarski Szczyt i czeka tu na ekipę, do której mógłby się przyłączyć. Bez namysłu zgadzamy się, by poszedł z nami i odtąd wędrujemy we trójkę.

Młodość rządzi się swoimi prawami – Tymek zasuwa do góry, a mnie nie pozostaje nic innego, jak zapomnieć o metryce i próbować dotrzymać mu kroku. Patrycja, która nie docenia swojego tempa, idzie równo z nami i bardzo szybko pokonujemy kolejne, niewymagające technicznie odcinki grani.

Miejscami jest stromo, miejscami krucho, ale w przeważającej większości ścieżka jest wygodna i poprowadzona w logiczny sposób. Po pokonaniu dość nieprzyjemnego żlebu (piarg, który w większości obchodzimy po skałkach) stajemy przed stromą skałą, przy której skręcamy w lewo. Chwilę później docieramy do kominka, który w zgodnej opinii naszych poprzedników jest najtrudniejszym miejscem na całej grani prowadzącej na Kieżmarski Szczyt.

Choć wciąż swobodnie poruszam się w terenie VII, muszę przyznać, że przejście czekającego nas teraz fragmentu nie dla każdego będzie dziecinnie proste – kominek jest stromy, a po pokonaniu go (uwaga: półka na jego końcu jest wąska i zieje za nią przepaść), czeka nas kilkanaście metrów czujnego podejścia w połogu.

Idę ostatni, robię zdjęcia i śmieję się z Patki, która narzeka, że spodziewała się zdecydowanie większych emocji. Niestety na te nie ma dziś sensu liczyć. Dalsza wędrówka na Mały Kieżmarski sprowadza się do unikania piargów i znajdowania optymalnej drogi wśród skałek i głazów. W końcu udaje nam się dotrzeć na pierwszy pozaszlakowy wierzchołek i możemy nacieszyć się doskonałymi widokami.  

Pogoda nam dopisuje, dzięki czemu podziwiamy nie tylko główny cel naszej wycieczki, wyłaniającą się za nim Łomnicę i łączącą oba szczyty Grań Wideł, ale i Durny Szczyt, Lodowy Szczyt oraz Baranie Rogi. Jak zwykle z przyjemnością kieruję wzrok w kierunku Tatr Bielskich, wypatruję Stefanowy Żleb, którym dzień wcześniej szedł na Hawrań nasz nowo poznany kolega i przypominam sobie problemy, z jakimi spotkaliśmy się, gdy pokonywaliśmy go z Tomkiem i Sergiejem w zeszłym roku (zobacz szczegóły >>)

Po dłuższej przerwie i kolejnej sesji fotograficznej ruszamy na Kieżmarski Szczyt. W miejscu, w którym nasza ścieżka łączy się z wariantem prowadzącym na Huncowską Przełecz, Tymon postanawia pozdrowić schodzącego ze szczytu przewodnika i jego klienta. Szybko przekonuje się, że przyjacielskie „cześć” może podziałać jak płachta na byka – przewodnikowi wyłącza się myślenie i rusza w naszą stronę ciągnąc za sobą swojego podopiecznego.

Chłopina chce nas wylegitymować i zaczyna się gorączkować, gdy grzecznie uświadamiamy mu, że nie ma do tego żadnego prawa. Szybko zauważam, że nie do końca zna regulamin TANAP -u, na który się powołuje i, że oprócz elementarnej wiedzy brakuje mu także zdrowego rozsądku. Wygaduje bzdury, obraża Polaków i wydaje się dążyć do konfrontacji siłowej, która w takim terenie mogłaby się okazać tragiczna w skutkach.

Po raz kolejny okazuje się, że nic nie łagodzi obyczajów tak skutecznie, jak atrakcyjna dziewczyna. Nie chcę okazywać agresji w obecności Patrycji i jakimś cudem udaje mi się utrzymać nerwy na wodzy. Przewodnik widząc, że niczego nie wskóra, wkrótce odpuszcza i mrucząc coś pod nosem, odchodzi w swoją stronę. Krótko komentujemy jego wybryk i ruszamy w kierunku wierzchołka, który mamy już na wyciągnięcie ręki. 

Widok z Kieżmarskiego jest jeszcze lepszy niż z jego mniejszego imiennika. Do pełni szczęścia brakuje jedynie środka odstraszającego owady. Te obłażą nas jak wściekłe, co ma zapewne związek z użytym wcześniej kremem do opalania. Niezrażeni bzyczącą eskadrą spędzamy na szczycie kilkadziesiąt minut i decydujemy się go opuścić, dopiero gdy wokół robi się tłoczno.

Nad Łomnicki Staw chcemy zejść przez Huncowską Przełęcz. Prowadzi na nią wyraźna, ale miejscami sypka i niewygodna ścieżka. Tymek nie chce walczyć z piargami i postanawia iść na przełaj, my trzymamy się wydeptanego terenu. Długo idziemy w pobliżu siebie, jednak tuż przed przełęczą wariant kolegi okazuje się lepszy – gdy on dociera na miejsce, my zapychamy się w jakimś kominku i tracimy kilka minut na odszukanie właściwej drogi.

Na przełęczy decydujemy, że przejdziemy się jeszcze na Huncowski Szczyt. Prowadzi na niego wyraźna ścieżka, a jedyna niedogodność polega na tym, że obchodzi ona strome skałki, które opadają tu z wierzchołka i musimy nieco nadłożyć dystansu. Przed szczytem idziemy na wyczucie, ale bez problemu docieramy do celu. Wkrótce dołączają do nas dwaj taternicy i sugerują nam, żebyśmy schodzili do doliny przez zbocze Huncowskiego. Postanawiamy jednak, że pójdziemy zgodnie z planem i wracamy na przełęcz.

Szybko przekonujemy się, dlaczego nasi rozmówcy odradzali nam schodzenie tym wariantem. Spod nóg wyjeżdża tu wszystko, co tylko można sobie wyobrazić, a że przy okazji jest stromo, zejście zaczyna przypominać walkę o przetrwanie. Dodatkowo okazuje się, że ulegliśmy zbiorowemu złudzeniu – żleb wydawał się krótki, ale im dłużej nim idziemy, tym bardziej uderzają nas jego rozmiary. Tracimy sporo czasu i sił, więc z prawdziwą ulgą stajemy na polance w Łomnickiej Dolinie.

Po drodze przez dolinę na chwilę gubimy ścieżkę, co jest nie lada wyczynem, ponieważ jej jakość nie ustępuje tej, którą znamy ze szlaków turystycznych. Dość szybko docieramy do magistrali i po kilkunastu minutach raczymy się kawą, Kofolą i smacznym ciastem w restauracji przy stacji kolejki na Łomnicę.

Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie zjechać do miasteczka jednym z wagoników, ale cena (26 e) skutecznie nas odstrasza. Ruszamy w dół tym samym szlakiem, którym przyszliśmy tu rano. Tym razem idzie się zdecydowanie mniej komfortowo, ale przez dłuższy czas udaje nam się uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek. Dopiero na stoku, którym schodzimy na przełaj do auta, napotykamy moczary, ale w porę zawracamy i odnajdujemy omijającą je ścieżkę (tą, którą szliśmy rano). Na parking docieramy wieczorem. Mamy przed sobą już tylko długą drogę do domu.

Galeria

Scroll to Top