Opis wycieczki na Zadni Granat zimą.

Zadni Granat zimą

 

Przebieg: Kuźnice – Hala Gąsienicowa –Czarny Staw Gąsienicowy – Kozia Dolinka – Zadni Granat – Kuźnice 

Dystans: 21.5 km

Szacowany  czas  przejścia: 9:55 h

Suma podejść: 1575 m

Suma zejść: 1575 m

Szczyty na szlaku: Zadni Granat (2240 m)

Parking: 30 zł, opłatę pobiera osoba z obsługi

Schroniska na szlaku: Schronisko na Hali Gąsienicowej

Trudności techniczne: konieczne wyposażenie zimowe (raki, kask, czekan) miejscami stromo, brak fragmentów mocno eksponowanych

Wycieczkę rozpoczynamy w Zakopanem, na Parkingu przy Kuźnicach. Pozostawienie samochodu na cały dzień kosztuje tu 30 zł, opłatę pobiera sympatyczny pan z obsługi. Choć miejsc postojowych nie jest dużo, we wczesnych godzinach porannych nie ma problemu z ich dostępnością. Za parkingiem znajduje się „Owcza Ścieżka” prowadząca na Kuźnicką Polanę. Można nią skrócić drogę do Kużnic – zielony szlak wiedzie z Polany na deptak przy ulicy Przewodników Tatrzańskich.

Tym razem opuszczamy samochód w nie najlepszym nastroju – po drodze towarzyszyły nam mocne opady deszczu, na parkingu sypie mokry śnieg, a gruba warstwa chmur nie zwiastuje szybkiej poprawy pogody. Co prawda prognozy zgodnie twierdzą, że za kilkadziesiąt minut zacznie się rozpogadzać, ale nawet niepoprawny optymizm ma swoje granice (tym bardziej że dwa ostatnie tatrzańskie wyjazdy wbrew zapowiedziom, stały pod znakiem niemal zupełnego zachmurzenia i braku widoczności).

Na Przełęcz Między Kopami idziemy jak zwykle niebieskim szlakiem. Chociaż jest połowa marca, śnieg pojawia się na ścieżce dopiero w okolicach Upłazu Skupniów. Gdy na chwilę przestaje prószyć, spodziewamy się rychłego przejaśnienia, ale po chwili opad powraca, a widoczność spada do kilkudziesięciu metrów.

Hala Gąsienicowa opiera się mgłom. Tuż za nią rozciąga się obszar chmur, których granica kontrastuje z krajobrazem polany. Napotkany fotograf informuje nas, że na Łomnicy świeci już słońce, a front przesuwa się w naszym kierunku. Tomek pokazuje mi zdjęcia z listopadowej wycieczki na Zawrat. Wówczas Hala wyglądała podobnie jak dzisiaj, a wypogodziło się, gdy był nad Czarnym Stawem. Twierdzi, że dziś będzie podobnie i trzeba się spieszyć, żeby nie przegapić świetnych widoków.

Po raz kolejny tej zimy idziemy nad staw po śladzie założonym powyżej linii szlaku letniego. Ten wariant jest niezalecany z uwagi na lawiny schodzące ze stoku Małego Kościelca, ale ze względu na wygodę, to nim najczęściej wędrują turyści w okresie zimowym. Dziś, przy małej ilości śniegu na stokach i minimalnym zagrożeniu lawinowym, jest on dość bezpieczny, ale w niesprzyjających warunkach, należy poruszać się w okolicach Czarnego Potoku Gąsienicowego.

Przy Czarnym Stawie widoczność ogranicza się do kilkudziesięciu metrów. Z oczu znikają nam kolejne osoby wchodzące na staw – możemy się tylko domyślać, że zmierzają w stronę Zawratu i idą w dobrym kierunku (co w takiej mgle wcale nie jest oczywiste) Długo zwlekamy z pójściem w dalszą drogę, w końcu zakładamy sprzęt zimowy, żartujemy, że może lepiej byłoby ubrać płetwy (dwuznacznie czarny humor – przed dwoma tygodniami, przy znacznie niższej temperaturze wszyscy obchodzili staw dookoła) i ruszamy.

Gdy po kilku minutach zaczynają się rozwiewać chmury, na moment zapominamy o niebezpieczeństwie. Widok wyłaniających się z mgieł szczytów robi niesamowite wrażenie – stajemy jak urzeczeni i próbujemy uwiecznić na zdjęciach spektakl natury. Po chwili dochodzimy jednak do wniosku, że słońce nie jest najlepszym przyjacielem osoby poruszającej się po wątpliwej jakości tafli lodu i kierujemy się w stronę brzegu.

Tu czeka nas pierwsze tego dnia strome podejście – wąskim żlebem prowadzącym w kierunku Zmarzłego Stawu. Tuż za nim odbijamy w lewo i idziemy w stronę Koziej Dolinki. Ścieżka cały czas pnie się w górę, nie jest tu jednak przesadnie stromo. Dochodzimy do rozejścia szlaków (czarny szlak prowadzi stąd do Żlebu Kulczyńskiego) i ruszamy w kierunku Zadniego Granatu. 

Im wyżej jesteśmy, tym więcej trudności przysparza sypiący się spod butów śnieg. Wiemy, że „kaszy” będzie przybywać, ponieważ stok, którym idziemy, jest mocno nasłoneczniony. Staramy się zatem nie tracić zbyt wiele czasu i sprawnie podchodzić do góry. Próbuję znaleźć kompromis pomiędzy chęcią robienia zdjęć (widoki zapierają dech) a niechęcią do gonienia zasuwającego do góry Tomka (kolega chodzi w tempie, które mieści się gdzieś pomiędzy pędem a galopem).

Tym, co uderza nas na wierzchołku, jest duża ilość znajdujących się na nim osób – zawsze myślałem, że Zadni Granat nie jest popularnym celem zimowych wycieczek, ale teraz widzę, jak bardzo się myliłem. Na domiar złego na szczycie jest mało miejsca, a kiepska jakość pokrywy śnieżnej powoduje, że mało kto oddala się od centralnego punktu. My idziemy w stronę Pośredniego Granatu, ponieważ chcemy wejść także na niego.

Szybko przekonujemy się, że o realizacji tych planów nie będzie dziś mowy – na grani nie ma śladów, a niezwiązany śnieg powoduje, że każdy krok to proszenie się o nieszczęście. Gdy podobną opinię wyraża pojawiająca się obok para sympatycznych turystów, decydujemy, że nie będziemy podejmować ryzyka, wymieniamy się spostrzeżeniami, robimy pamiątkowe zdjęcia i opuszczamy Zadni Granat.

Zejście nie należy do przyjemnych – śnieg osuwa się spod nóg, a dość duże nastromienie stoku zmusza nas do czujnego stawiania kolejnych kroków. Gdy po kilkunastu minutach docieramy do Dolinki, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że osoby, które teraz wchodzą na szczyt, w drodze powrotnej będą mieć już naprawdę fatalne warunki (później dowiaduję się, że o dodatkową „rozrywkę” zadbali skiturowcy – ich zjazdy zakończyły się podcięciem dwóch małych lawin; jeśli wierzyć świadkom wywołało to niemałą konsternację i sporą dawkę obelg).

My doświadczamy braku rozsądku narciarzy podczas zejścia nad Czarny Staw. Dwóch z nich pędzi przez wąski, stromy przesmyk nie zważając na to, że gdyby z naprzeciwka wyłonił się turysta, zapewne doszłoby do groźnego w skutkach wypadku. Po raz kolejny okazuje się,  jak czarne owce mogą negatywnie wpływać na opinie o całym stadzie. Kilka tygodni wcześniej byłem świadkiem rewelacyjnego zachowania dużej grupy skiturowców na Rohaczu i trudno mi zrozumieć to, co wyprawiają ci, spotkani dziś w polskiej części Tatr.

Ponieważ turystyka „czarno-stawowa” kwitnie w najlepsze, także i my decydujemy się na powrót po jego tafli. Niby lód nie trzeszczy, ale cieszę się, gdy o „suchej nodze” docieramy na drugi brzeg. Stąd czeka nas kilkunastominutowy marsz do schroniska, przerwa na smaczną szarlotkę i powrót do Kuźnic. Po 16.00 docieramy na parking i udajemy się w drogę powrotną, licząc na to, że w końcu unikniemy korków (jak nietrudno się domyślić pewne kwestie wciąż pozostają w sferze marzeń).

Galeria