Opis wycieczki z psem na Błatnią i Klimczok z bielskich Błoni.



Z bielskich Błoni na Błatnią na czterech łapach
Przebieg: Bielsko Biała Błonia – Szyndzielnia – Błatnia – Klimczok – Bielsko Biała Błonia
Dystans: 25,2 km
Szacowany czas przejścia: 8:20 h
Suma podejść: ok. 1227 m
Suma zejść: ok. 1227 m
Szczyty na szlaku: Szyndzielnia (1029 m), Trzy Kopce (1082 m), Stołów (1035 m), Błatnia (917 m), Klimczok (1117 m)
Parking: bezpłatny
Schroniska na szlaku: Schronisko Szyndzielnia, Schronisko Klimczok. W pobliżu Schronisko Błatnia i Kozia Chata
Trudności techniczne: brak
Woda dla psa: brak źródeł na szlaku, możliwość uzupełniania w schroniskach
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu przy bielskich Błoniach. Udaje nam się zaparkować w pobliżu hotelu, co raczej rzadko zdarza się o tej godzinie (dojeżdżamy przed 9.00) w dni wolne od pracy. Wynika to z dużej popularności rejonu wśród rowerzystów – liczne, świetnie przygotowane trasy enduro, wypożyczalnie i serwisy sprzętu, oraz bogate zaplecze gastronomiczne powodują, że do Bielska tłumnie ściągają miłośnicy rowerowej grawitacji z całej Polski. W przypadku braku miejsc postojowych koło Hotelu na Błoniach, auto można pozostawić na jednym z licznych parkingów przy drodze dojazdowej. Postój jest bezpłatny.

Z Błoni wyruszam wraz z Krzyśkiem, jego dziećmi Oliwią i Filipem oraz dwoma psiakami: Larą i Romkiem. Wspólnie przejdziemy jednak zaledwie kilkaset metrów – Krzysiek z rodziną planują pokonać mniejszy dystans i poczekać na mnie i Larę na Klimczoku. Ich celem jest dotarcie na ten szczyt przez Szyndzielnię i Kozią Górę, ja chcę ominąć Kozią i zahaczyć o Błatnią.

Rozstajemy się na szerokiej szutrowej drodze, z której prowadzący na Kozią Górę zielony szlak, skręca w wygodną leśną ścieżkę. Nie widać tego na mapie, ale kilkaset metrów dalej szuter przecina żółty szlak, którym zamierzam wędrować na Szyndzielnię. Ponieważ na Klimczok mamy dwukrotnie większy dystans, a nie chcę, żeby reszta ekipy zbyt długa na nas czekała, pozwalam Larze pędzić do przodu i próbuję ją gonić.

Odcinek do wiaty pod Kozią jest dość stromy, jednak tuż za nią teren się wypłaszcza i można nieco odpocząć. Ponieważ z Larą wypracowaliśmy efektywny sposób wędrowania, który sprowadza się do tego, że nawzajem mobilizujemy się do utrzymywania rozsądnego tempa, dość szybko pokonujemy kolejne pagórki i docieramy do Przełęczy Kołowrót.

Przy szlaku, którym podchodzimy z przełęczy na Szyndzielnię, przebiega trasa rowerowa, a ponieważ zjeżdżający nią rowerzyści osiągają dość duże prędkości, wiem, że muszę zachować tu szczególną ostrożność – ze względów bezpieczeństwa psy lepiej prowadzić tu na smyczy, bo chociaż wszystkie skrzyżowania ścieżek pieszych z rowerowymi są w okolicy świetnie zaznaczone, nie należy oczekiwać, że każdy z pędzących z góry „bikerów” zwalnia przy nich w dostateczny sposób.

Po kilkunastu minutach dochodzimy do Schroniska PTTK Szyndzielnia. Rozstawione leżaki zachęcają do odpoczynku i podziwiania szerokiej panoramy z Babią Górą na czele, ale zatrzymujemy się przy nich tylko na chwilę – uzupełniamy płyny i ruszamy w dalszą drogę. Przy rozejściu szlaków „Nad Szyndzielnią” skręcamy w prawo i kierujemy się w stronę Trzech Kopców pod Klimczokiem.

Na drodze pojawiają się kałuże, co jak zwykle bardzo cieszy Larę. Już dawno przestałem się łudzić, że powstrzymam ją przed kąpielami błotnymi (moje apele, by nie wchodziła do każdego bajorka, poskutkowały tym, że zaczęła omijać najpłytsze z nich). Raz za razem odskakuję, gdy umorusany pies podbiega do mnie i się otrzepuje. W końcu jednak tracę czujność i wbrew sygnałom wysyłanym przez merdający ogon wcale nie mam wrażenia, że biorę udział w świetnej zabawie.

Za Trzema Kopcami na szlaku jest znacznie więcej turystów – podejście na Klimczok od strony Brennej jest bardzo popularne i raczej nie ma tu szans na samotną wędrówkę. Pokonujemy kolejne wzniesienia i wkrótce docieramy na Błatnią. Wysyłam do Krzyśka SMS i postanawiam poczekać na polanie na jego odpowiedź. Dziwię się, gdy patrzę na zegarek i dla potwierdzenia czasu sprawdzam, kiedy robiłem zdjęcia na parkingu. Pomimo że wydawało mi się, że nie szliśmy zbyt szybko, cały dystans pokonaliśmy w niecałe dwie i pół godziny.

Ponieważ na polanie jest niemal pusto, a widok z niej należy do jednego z najpiękniejszych w Beskidzie Śląskim, rozsiadamy się wygodnie i robimy przerwę na posiłek. Po kilkunastu minutach dowiaduję się, że nie muszę się spieszyć, ponieważ Krzysiek z dziećmi są jeszcze w drodze na Szyndzielnię. Siedzę więc i podziwiam stoki Czantorii, Stożka i Czupela i staram się dostrzec wierzchołki Krywani na Małej Fatrze.

Lara wykorzystuje chwilę mojej nieuwagi i idzie przywitać się z owczarkiem, który chwilę temu pojawił się na Błatniej. Działa to na mnie jak zimny prysznic – sunia nie atakuje innych psów, lecz jest bardzo skuteczna w samoobronie (nie gryzie i nie wyrządza krzywdy, ale potrafi powalić każdego oponenta i skutecznie wybić mu z głowy dalszą walkę). Ponieważ wiem, że nieszczególnie dogaduje się z owczarkami, przerywam spokojne, póki co, obwąchiwanie i postanawiam ruszać na Klimczok.

Długie zejścia, które cieszyły w drodze na Błatnią, stały się teraz zdecydowanie mniej przyjemnymi podejściami. O dziwo Lara dba nie tylko o wysoki poziom mojego tętna, ale i dobre samopoczucie – nie zaczepia turystów, omija szerokim łukiem inne psy i bez fochów reaguje na wszystkie komendy. Przez pewien czas zastanawiam się, czy nie łapie jej jakaś choroba, ale wkrótce dociera do mnie, że krótko spała i prawdopodobnie dopada ją zmęczenie.

Po niespełna godzinie dochodzimy na Klimczok i wypatrujemy Krzyśka i dzieciaki. Wokół jest sporo osób, ale jestem pewien, że nawet jeśli ich przegapię, to nie ujdą oni uwadze Lary. Wkrótce wiem już, że nie ma ich w pobliżu. Sprawdzam telefon i okazuje się, że kilka minut wcześniej otrzymałem SMS z informacją, że udało im się wejść na Szyndzielnię. Oznacza to, że czeka nas długa przerwa na polance podszczytowej.

Cieszę się przyjemną kilkudziesięciominutową, niemal niczym niezakłóconą sjestą, podziwiam widoki i pstrykam zdjęcia. O nadejście reszty towarzystwa informuje mnie podekscytowanie Lary. Wszyscy są cali i zdrowi i nie wykazują oznak większego zmęczenia, jednak gdy zadaję pytanie, czy schodzimy trasą dłuższą, czy krótszą, Filip bez zastanowienia odpowiada, że dłuższa nie wchodzi w grę i decydujemy się zejść do schroniska, a stamtąd ruszyć zielonym szlakiem w kierunku Błoni.

Zejście z Siodła pod Klimczokiem jest początkowo dość strome i nieprzyjemnie, jednak jego charakter zmienia się, gdy docieramy do szerokiej, łagodnej szutrowej drogi prowadzącej na Kołowrót. Stąd wędrujemy znaną już ścieżką w kierunku wiaty pod Kozią Górą i parkingu, na którym zostawiliśmy samochód. Lara zasypia w aucie, chwilę po uruchomieniu silnika – z satysfakcją zauważam, że po raz pierwszy jest zdecydowanie bardziej zmęczona ode mnie.