Wysoka zimą. Opis wejścia na szczyt z Popradzkiego Stawu przez Dolinę Złomisk.





Wysoka zimą
Przebieg: Parking Popradzki Staw (Zastavka Popadske Pleso) – Popradzki Staw – Dolina Złomisk – Wysoka – Dolina Złomisk – Popradzki Staw – Parking Popradzki Staw
Dystans: ok. 20 km
Szacowany czas przejścia: ok. 8h
Suma podejść: ok 1400 m
Suma zejść: 1400 m
Szczyty na szlaku: Wysoka (w zależności od źródła 2547 lub 2559 m)
Parking: 15 euro; płatne u osoby z obsługi
Schroniska na szlaku: Schronisko przy Popradzkim Stawie
Trudności techniczne: zależne od ilości śniegu – jeśli jest go mało, przydadzą się dwa czekany.


Wycieczkę rozpoczynam na parkingu przy Popradzkim Stawie. Całodzienny postój kosztuje 15 euro, opłata pobierana jest przez pracownika obsługi. Doliczam się kilkunastu samochodów i podpytuję, jak dużo z nich przyjechało tego dnia, mając nadzieję, że nie będę sam na szlaku i ominie mnie niewdzięczna rola zakładania śladu. To, co słyszę, mocno studzi mój zapał – większość aut należy do ratowników HZS i TOPR, którzy przyjechali tu na szkolenie ze swoimi czworonożnymi towarzyszami.

Myślę, czy nie jechać w inne miejsce (w sezonie zimowym można teoretycznie poruszać się poza szlakami, ale przepisy TANAP są tak nielogiczne, że umożliwiają zakwestionowanie legalności każdego wyjścia, a spodziewam się, że ratownikom będą towarzyszyć pracownicy parku), ale dochodzę do wniosku, że jest duża szansa na to, ze szkolenie poprzedzi część teoretyczna i uda mi się przejść koło schroniska, zanim opuszczą je kursanci. Ruszam lekko ośnieżoną, asfaltową drogą, którą prowadzi niebieski szlak.

Za Popradzką Polaną przekonuję się, że to nie lawinowa dwójka i spora szansa na brak śladu na szczyt (jest czwartek, a od piątku do wtorku mocno prószył śnieg) będą dziś moim największym zmartwieniem – od strony schroniska dolatuje głośne szczekanie i odnoszę wrażenie, że ratownicy i ich psy przemieszczają się w kierunku będącej kolejnym etapem mojej wędrówki Doliny Złomisk. Wiem, że jeśli się na nich natknę i będzie wśród nich służbista z TANAP, skończę z mandatem i będę musiał zawrócić.

Po kilku minutach okazuje się, że jednak nie jest najgorzej, ponieważ szkolenie odbywa się na zamarzniętej tafli stawu, a przy schronisku kręcą się jedynie nieliczni maruderzy. Robię kilka zdjęć i jak gdyby nigdy nic przechodzę przy tablicy informującej o zakazie wstępu w okresie zimowym. Przez chwilę zastanawiam się, czy droga do doliny będzie przetarta, ale przy kolejnej tablicy z zakazem dostrzegam odbijającą w lewo, świetnie przedeptaną ścieżkę.

Rozpoczynam podejście w linii wariantu letniego, bo choć zimą nie jest to opcja optymalna, mała ilość śniegu powoduje, że nie ma szans na wejście do Złomisk w inny sposób. Po kilkunastu minutach docieram do zbocza, które wyprowadza mnie na wyższe piętro doliny. Mogę teraz przyjrzeć się otaczającym ją szczytom. Podziwiam Ganek, Rumanowy i Żłobisty Szczyt oraz Złomiską Turnię i Siarkan, po czym kieruję wzrok na Wysoką. Jej korona z dobrze widocznym wierzchołkiem południowo – wschodnim i Smoczym Szczytem, robi stąd niesamowite wrażenie i przez chwilę zastanawiam się, czy wejście na szczyt nie okaże się duzo trudniejsze, niż zakładałem.

W dolinie widać sporo świeżych śladów, jednak większość z nich prowadzi w stronę Dolinki Rumanowej i Żelaznej Kotliny. Nie chcę iść dookoła, dlatego skręcam w lewo i podążam na przełaj. Ukształtowanie terenu i niewielka ilość śniegu powodują, że nie ma tu zagrożenia lawinowego, a ponieważ stok znajduje się jeszcze w cieniu, poruszam się dość sprawne i szybko docieram do Kotliny pod Siarkańską Przełęczą. Robię przerwę na posiłek i kolejne podziwianie widoków.

Gdy przyglądam się drodze prowadzącej na przełęcz, dostrzegam zmierzającego w jej kierunku turystę. Znajduje się on na dość stromym, mocno nasłonecznionym stoku, a tempo i sposób w jaki się porusza, sugeruje duże problemy z pokrywą śnieżną. Dochodzę do wniosku, że wkrótce zupełnie opadnie on z sił i postanawiam jak najszybciej zmienić go przy torowaniu. Ruszam energicznie i z każdą minutą zmniejszam dzielący nas dystans. Ponieważ śnieg wyjeżdża mi spod nóg i niespecjalnie pomaga mi poruszanie się po rozdeptanych śladach, rezygnuję z podchodzenia zakosami i idę wprost do góry. Sympatycznego Słowaka doganiam na wypłaszczeniu przed przełęczą – postanawia on tu odpocząć, a następnie spróbować wejść na Ciężki Szczyt. Życzymy sobie powodzenia i ruszam w dalszą drogę.

Muszę teraz podjąć decyzję, którędy wejść na przełęcz. Mam do wyboru kilka opcji, ale ponieważ trawersowanie zbocza Siarkana wydaje mi się mało bezpieczne, wybieram wariant prowadzący na wprost. Gdy dostrzegam dwie osoby schodzące z przełęczy, nabieram przekonania, że nie będę musiał torować dalszej drogi i nic nie powinno mi przeszkodzić w realizacji planu. Po głośnych bluzgach rozpoznaję, że schodzący są Polakami i postanawiam podpytać ich o warunki w żlebie prowadzącym na szczyt Wysokiej.

Dowiaduję się, że na dole zalega dużo rozmiękłego śniegu i chociaż wyżej jest lepiej, to tuż przed lewym (łatwiejszym) wierzchołkiem czeka na mnie bardzo stromy, zalodzony odcinek, na którym raczej nie obejdzie się bez dwóch czekanów. Panowie sugerują też, że ich zdaniem zdecydowanie łatwej w tych warunkach jest wejść na wierzchołek po stronie prawej. Gdy upewniam się, że nie pomylili kierunków, dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie podchodzili na szczyt z Przełączki i to na tym odcinku natrafili na trudności.

Kwadrans później wchodzę do żlebu i rozpoczynam walkę z wiatrakami. Śnieg wyjeżdża spod butów do tego stopnia, że czuję się, jakbym jechał na rowerku stacjonarnym. W wielu miejscach pokonanie metrowego odcinka wymaga wykonania kilkunastu ruchów i choć powoli poruszam się naprzód, odległość od szczytu wydaje się nie zmniejszać. Czas ucieka, słońce grzeje coraz mocniej i gdy zaczynam wątpić, że w końcu trafię na twarde podłoże, raki łapią przyczepność i stawiam kilka normalnych kroków. Natychmiast odzyskuję siły i wyrywam do góry.

Po chwili zdaję sobie sprawę z dziwnego zachowania osób, które opuściły szczyt i znajdują się przy skale, wzdłuż której prowadzi droga do żlebu. Gdy zauważam, że nie schodzą, a opuszczają się na linie, uznaję, że ćwiczą zjazdy w dobrze nadającym się do tego, łatwym technicznie terenie i kontynuuję podejście. Kilka minut później dojeżdża do mnie sympatyczna pani i gdy pytam ją o dalszą drogę, słyszę o dużych trudnościach, pionowych ścianach i kiepskiej jakości lodzie. Tym razem nie mogę zakładać, że grupka, w której szła, wybrała zły wariant, ponieważ każdą z trzech osób widziałem dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować.

Ze zjeżdżającym na drugiego chłopakiem wymieniam jedynie krótkie pozdrowienia, ponieważ zamierzam porozmawiać z jego kolegą, który demontuje stanowisko zjazdowe i sprawia wrażenie, że dobrze wie, co robi. Zanim jednak do niego docieram, podejmuje on decyzję o ruszeniu na prawy wierzchołek. Próba kończy się dość szybko – kilka metrów wyżej znajduje się niebezpieczny nawis i rozsądek wygrywa z chęcią stanięcia w najwyższym punkcie Wysokiej. Spotykamy się przy skale i dowiaduję się, ze właśnie patrzę na „piony i trudności”, którymi straszono mnie kilka minut wcześniej.

Choć dalsza droga nie jest ani tak stroma, ani tak niebezpieczna, jak mi ją wcześniej przedstawiano, jej charakter bardzo różni się od tego, który znam z opisów, zdjęć i filmów. W normalnych warunkach, gdy przy skale leży dużo śniegu, jest przy niej zdecydowanie mniej stromo niż w górnej część żlebu i większość osób porusza się tu w pozycji wyprostowanej, pomagając sobie grotem czekana. Tym razem dolny fragment pokrywa niemal wyłącznie lód, a przez leżący na kopule szczytowej świeży śnieg, zwiększa się kąt nachylenia terenu.

Mam jeden czekan, ale nie sprawia mi większych trudności poruszanie się w lodzie. Sytuacja zmienia się, gdy dochodzę do łaty śniegu – przygrzewające słońce powoduje, że i w tym miejscu mocno się on topi i nie mam wątpliwości, że z każdą minutą podłoże będzie mniej stabilne. Postanawiam nie odpoczywać na Wysokiej. Chcę zrobić kilka zdjęć i zejść, zanim zrobi się niebezpiecznie.

Widok z wierzchołka wynagradza trud podejścia. Staję przy krzyżu i przypatruję się wybitnym szczytom Tatr Wysokich. Z dużym sentymentem patrzę w stronę Tępej i Kończystej, bo to podczas wędrówki po ich zboczach postanowiłem wejść na Wysoką z Doliny Złomisk. Jak zwykle gdy mam przed oczami podobny krajobraz mocno się rozleniwiam, ale gdy spod nogi wyjeżdża mi stopień, podrywam plecak i rozpoczynam zejście.

Tak jak przewidywałem, śnieg trzyma na słowo honoru. Mimo że staram się zachować dużą ostrożność, kilkukrotnie ujeżdżają mi nogi. Nieco lepiej jest, gdy docieram do lodu, ponieważ jednak znajduję się w miejscu, z którego lepiej nie spadać robię, co mogę, żeby dobrze wbić czekan i nie powierzać losu przednim zębom raków. Oddycham z ulgą, gdy schodzę do żlebu, bo chociaż wciąż mam przed sobą strome zejście, wydaje się ono znacznie bezpieczniejsze, niż pokonany przed chwilą fragment.

Początkowo schodzę twarzą do ściany ze względu na spory kąt nachylenia, później, gdy teren staje się łagodniejszy, okazuje się to jedynym sposobem na niezjeżdżanie po stoku z masami śniegu. Istnieje prawdopodobieństwo, że mógłbym w ten sposób spowodować lawinę, więc wolę zminimalizować ryzyko. Na dole żlebu dostrzegam grupkę, którą mijałem przed szczytem, a im bardziej się do nich zbliżam, tym bardziej jest mi głupio, że zakłócę trwającą w najlepsze zabawę.

Kiedyś usłyszałem, że nie należy chodzić w góry z kobietami trąconymi rydwanem czasu, ponieważ ekscytacja wysokością i rozległymi przestrzeniami, część z nich pozbawia wszelkich barier moralnych. Teraz z niedowierzaniem przyglądam się mojemu niedawnemu rozmówcy, który biega wokół zachwyconej koleżanki w samych bokserkach i wysłuchuje jej peanów na cześć swojej męskości. Żartujemy przez chwilę, ale ponieważ miejsce, w którym się znajdujemy, nie wydaje mi się do końca bezpieczne (wylot żlebu), idę nieco dalej i tam robię długą, zasłużoną przerwę.

Kilkadziesiąt minut później ruszam w drogę po śladach idącej przede mną trójki. Schodzę na niższe piętro Doliny Złomisk, przyglądam się otaczającym ją kolosom i planuję kolejne wędrówki. Pokonuję ścieżkę przez las i docieram do Schroniska przy Popradzkim Stawie. Zamawiam Kofolę i po krótkiej przerwie w otoczeniu przeszkolonych ratowników ruszam na parking. Tu kończę wycieczkę, mając nadzieję, że nie była ostatnią w tym sezonie zimowym.