Opis wycieczki na Wołowiec ze Zverovki.



Wołowiec ze Zverovki
Przebieg: Zverovka – Przełęcz pod Osobitą – Grześ – Rakoń – Wołowiec – Zabratowa Przełęcz – Zverovka
Dystans: 20.2 km
Szacowany czas przejścia: 9:05 h
Suma podejść: 1455 m
Suma zejść: 1455 m
Szczyty na szlaku: Grześ (1653 m), Rakoń (1879 m), Wołowiec (2064 m)
Parking: bezpłatny
Schroniska na szlaku: Chata Zverovka
Trudności techniczne: brak
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Zverovce. Ponieważ w internecie można znaleźć sprzeczne informacje dotyczące kosztu postoju, zakazu parkowania itp., nie do końca wiedziałem, czego spodziewać się na miejscu i jako alternatywę rozważałem zostawienie samochodu na parkingu pod Spaloną. W Zverovce okazało się, że znak z zakazem parkowania dotyczy miejsc zarezerwowanych dla gości Chaty Zverovka (po 15 metrów w lewo i prawo od znaku) a pozostała część placu jest ogólnie dostępna. Budka dla osoby z obsługi parkingu była cały dzień zamknięta i nikt nie pobrał od nas opłat (byliśmy w sobotę, w szczycie sezonu).

Z parkingu kierujemy się zielonym szlakiem w stronę Przełęczy pod Osobitą. Ścieżka jest szeroka i choć oznaczenia pojawiają się rzadko, trudno tu zabłądzić. Mijamy polankę z klimatycznymi domkami do wynajęcia i relikt minionej epoki – kiedyś zapewne luksusowy, a obecnie zupełnie zaniedbany górski pensjonat.

Na rozległej Polanie Puczatina ścieżka skręca w prawo i wkrótce wchodzimy do Ciepłego Żlebu, w którym czeka nas mozolne, strome podejście na przełęcz. Jest to idealne miejsce do ćwiczenia kondycji – duże nachylenie, mało wypłaszczeń i dobrej jakości podłoże spodobają się każdemu, kto lubi się zmęczyć – dla wszystkich innych będzie to najmniej przyjemny fragment całej wycieczki.

Po pewnym czasie dostrzegamy pierwsze skały, kilkanaście minut później wchodzimy na przełęcz. Widok jest rozległy i choć przejrzystość powietrza pozostawia sporo do życzenia, cieszymy się ładną, słoneczną pogodą. Ponieważ w godzinach popołudniowych prognozowane są burze i duże opady deszczu nie wchodzimy na szczyt Osobitej (oficjalnie nie można tego robić, ale pozaszlakowa ścieżka jest dobrze widoczna i powszechnie uczęszczana), licząc na to, że uda nam się przed załamaniem pogodny dotrzeć na Wołowiec.

Opuszczamy przełęcz i idziemy w kierunku Grzesia. Po pewnym czasie pomiędzy drzewami dostrzegamy część tzw. Orlej Perci Tatr Zachodnich, a gdy kilka minut później docieramy do urokliwej polanki, możemy nacieszyć oczy nie tylko Salatynem, Banówką i Trzema Kopami, ale także przyjrzeć się celom naszej dzisiejszej wędrówki. Te wyglądają stąd na bardzo odległe, ale wiemy, że na pierwszy ze szczytów powinniśmy dotrzeć w niespełna 1.5 godziny.

Chociaż profil wysokości sugeruje, że odcinek od Przełęczy pod Oosbitą do Grzesia jest najłagodniejszym na naszej trasie, w rzeczywistości mamy tu liczne zejścia i podejścia (kilka z nich jest dość stromych i męczących). Na szczyt wchodzimy po kamiennej ścieżce i uderza w nas ilość turystów – do tej pory na szlaku byliśmy prawie cały czas sami, teraz możemy poczuć się jak na Krupówkach.

Robimy pierwszą dłuższą przerwę. Agata pozuje do zdjęć, Marcin udziela się w roli fotografa, a ja gapię się w niebo i próbuję wyczytać z niego, czego możemy spodziewać się w ciągu kliku kolejnych godzin. A gdy dochodzę do wniosku, że po raz kolejny czarodziejska kula okazałaby się bardziej przydatna niż nowoczesne serwisy pogodowe, przyłączam się do fotografowania.

Po kilkunastu minutach ruszamy dobrze znanym szlakiem w kierunku Rakonia. Nie spieszy nam się, nie mamy już wątpliwości, że nie będzie dziś ani deszczu, ani burz. Błędne prognozy najbardziej złoszczą Agatę – z powodu zapowiadanych warunków nie poszła na Rohacze i choć się nie skarży, co pewien czas tęsknie wpatruje się w coraz lepiej widoczną grań.

Przed Rakoniem wzmaga się wiatr. Dla mnie jest to tradycja – nigdy nie doświadczyłem w tym miejscu bezwietrznej aury, zastanawiam się jednak czy wyżej nie będzie gorzej. Na wierzchołku wieje nieco mocniej, ale nie są to podmuchy rzędu zapowiadanych 80-90 km/h. Możemy dzięki temu rozsiąść się na kamieniach i podziwiać doskonałe widoki.

Podczas podejścia na Wołowiec zastanawiam się, kto wpadł na pomysł zabezpieczania szlaku drewnianymi kłodami – utworzone stopnie są niewygodne, przez co większość osób idzie po poprzecznych belkach, na których nie trudno o utratę równowagi. W kilku miejscach turyści opuszczają wyznaczoną belkami linię szlaku i idą po sypiących się, ale mimo wszystko i tak znacznie wygodniejszych kamieniach. Przypominają mi się widoczne jeszcze w kilku miejscach w polskiej części Tatr potargane jutowe worki i dochodzę do wniosku, że ostatnim, o czym myślano w TPN, zabezpieczając szlaki turystyczne, byli ich użytkownicy. Przykre…

Po wejściu na Wołowiec rozkładamy się na trawie. Pogoda jest świetna, możemy cieszyć się przygrzewającym słońcem, lekkimi powiewami wiatru i świetnymi widokami. Skupiamy się na szczytach górujących nad Rohackimi Stawami i obserwujemy śmiałków poruszających się granią. Odpoczywamy, fotografujemy i z niechęcią myślimy o czekającej nas drodze powrotnej.

Szczyt opuszczamy po kilkudziesięciu minutach. Najpierw schodzimy na Rakonia, z niego kierujemy się na Zabratową Przełęcz. Ten odcinek wymaga nieco więcej uwagi, ponieważ jest dość stromo i nie brakuje luźnych, usypujących się spod nóg kamieni. Z przełęczy czeka nas zejście dość wygodną ścieżką do Doliny Zadniej Łatanej.

Przy drogowskazie kierującym zielonym szlakiem na Grzesia zmniejsza się nastromienie szlaku, a po kilkunastu minutach ścieżka wyprowadza nas na asfaltową drogę prowadzącą do Zverovki. Zatrzymujemy się na chwilę przy zadbanej wiacie przy strumieniu. Wysoka temperatura dała nam się we znaki i z przyjemnością chłodzimy się w zimnej, górskiej wodzie. Na parking wracamy wczesnym popołudniem. Pozostaje nam już tylko niespełna trzygodzinny powrót na Śląsk.