Opis wycieczki na Rysy od strony polskiej.

Rysy

 

Przebieg: Palenica Białczańska – Morskie Oko – Rysy – Morskie Oko – Schronisko w Dolinie Roztoki – Palenica Białczańska

Dystans: 27.1 km

Szacowany  czas  przejścia: 12:09 h

Suma podejść: 1918 m

Suma zejść: 1918 m

Szczyty na szlaku: Rysy wierzchołek polski (2499 m ), możliwość przejścia na wierzchołek słowacki (2502 m)

Parking: 55 zł – 75 zł

Schroniska na szlaku: Schronisko Morskie Oko, Schronisko w Dolinie Roztoki

Trudności techniczne: szlak dla osób zaawansowanych; sztuczne ułatwienia, miejsca z dużą ekspozycją

Wycieczkę rozpoczynam na należącym do TPN parkingu w Palenicy Białczańskiej. Bilet należy zakupić poprzez stronę internetową, a podczas rezerwacji warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy: a) im wcześniej dokonujemy zakupu, tym postój jest tańszy, b) na parking warto przyjechać wcześnie rano, ponieważ bilet obowiązuje w Palenicy Białczańskiej, przy prowadzącej do niej drodze z Łysej Polany, oraz w Łysej Polanie, a o tym gdzie będziemy mogli zostawić samochód, zdecyduje dostępność miejsc; w pierwszej kolejności samochody ustawiane są w pobliżu wejścia na szlak, c) w internecie jest sporo stron oferujących miejsca na „Parkingu Morskie Oko”, ale zakup poza oficjalną stroną oznacza parkowanie na prywatnych placach, w odległości kilku kilometrów od Palenicy (często w okolicach Głodówki).

Na parkingu jestem dość późno (6:20), ale jest to zamierzone. Zapowiadano piękny słoneczny dzień, be opadów i burz, więc nie muszę się spieszyć, a późniejsze wejście na szczyt daje mi większą szansę, na unikniecie porannych mgieł. Brak fasiągów i mała ilość turystów powodują, że przez chwilę zapominam, że idę po jedynym budzącym we mnie niesmak szlaku w Tatrach. Mijam Wodogrzmoty Mickiewicza, opuszczam asfalt przy pierwszej ze ścieżek skrótowych i dość szybko docieram do Włosienicy.

Widok spowitych w chmurach szczytów nie napawa optymizmem, mam jednak nadzieję, że z czasem będę mógł cieszyć się czystym niebem. Robię kilka zdjęć niezatłoczonemu jeszcze Schronisku przy Morskim Oku, schodzę nad staw i obchodzę go z lewej strony dość wygodną, wyłożoną kamieniami ścieżką. Po krótkiej przerwie na posiłek ruszam w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami.

Podejście jest dość strome i nie do końca przyjemne, widać, że kamienny chodnik lata swojej świetności ma już za sobą – głazy są śliskie, w wielu miejscach leżą pod nieodpowiednim kątem, część z nich nie jest związana z podłożem. Skupiam się na sprawnym pokonywaniu kolejnych metrów, wiem jednak, że w drodze powrotnej będę musiał zachować tu dużą ostrożność.

Nad Czarnym Stawem obserwuję wyłaniające się z chmur Mięgusze i wypatruję turystów kierujących się w stronę Przełęczy Pod Chłopkiem. Kilka minut później rozpoczynam wędrówkę w kierunku Buli pod Rysami. Na płaskim fragmencie szlaku przy stawie mija mnie trójka młodych chłopaków, chwilę później, przemyka koło nas niewiele starszy od nich, samotny turysta. Krótko zastanawiam się, czy to przejaw doskonałej formy, czy młodzieńczej brawury, lecz dochodzę do wniosku, że czekające nas, wymagające podejście szybko rozwieje moje wątpliwości.

„Trójka” odpada bardzo szybko. Gdy mijam młodzieńców po kilku minutach i słyszę jak jeden z nich tłumaczy swoim kolegom, że nie będą się musieli zatrzymywać, gdy jego tętno nie będzie przekraczać 160 uderzeń na minutę, jestem pełen podziwu, ponieważ dla mnie taka wartość oznaczałaby stan przedzawałowy. Turysta, który niemal przebiegł koło mnie wcześniej, walczy dzielnie, ale gdy słyszę, jak oddycha, gdy koło niego przechodzę, wiem, że i on mocno przecenił swoje siły. 

Dochodzę do Buli i zatrzymuje się na krótką sesję fotograficzną. Z coraz większym niepokojem obserwuję chmury wiszące nad Rysami – z jednej strony dzięki nim nie dokucza mi świecące w oczy słońce, z drugiej, nie chcę wejść na szczyt przy niemal zerowej widoczności. Kilkanaście minut późnej wzmaga się wiatr i wiem już, że przejaśnienie jest tylko kwestią czasu. Kontynuuję marsz i wkrótce docieram do pierwszych łańcuchów.

Na razie nie ma tu dużych korków, ale widzę, że ze szczytu schodzi sporo turystów. Postanawiam nie stać w kolejkach do sztucznych ułatwień i omijać je, jeśli będzie taka konieczność. Wkrótce okazuje się, że nie przysparza mi to większych trudności (teren obok łańcuchów jest świetnie urzeźbiony i nie brakuje w nim dobrych stopni i chwytów) i dość szybko pokonuję kolejne metry. Wiatr rozwiewa chmury i na Przełączce po Rysami mogę cieszyć się doskonałą panoramą tatrzańskich kolosów z Gerlachem na czele.

Przechodzę przez najbardziej wymagający odcinek szlaku (Przełączka wygląda bardzo groźnie ze szczytu po stronie słowackiej, ale w rzeczywistości ekspozycja nie jest tu aż tak odczuwalna, a miejsce jest bardzo dobrze zabezpieczone) i po kilku minutach staję na polskim wierzchołku Rysów. Ponieważ wszedłem w nie najgorszym czasie (niecałe 4:30 h z parkingu), a warunki pogodowe są idealne, postanawiam spędzić tu przynajmniej kilkadziesiąt minut.

Odczekuję kilka minut w kolejce do skrzynki szczytowej, po czym idę na nieco wyższy wierzchołek po stronie słowackiej. Znajduję miejsce oferujące doskonałe widoki i urządzam sobie zasłużoną przerwę. Obserwuję min. Tatry Bielski, masy Lodowego i Łomnicy, Gerlach, Ganek, Wysoką, Krywań, Koprowy Wierch, Szczyty Mięguszowieckie, Orlą Perć i Tatry Zachodnie. Po niespełna godzinie decyduję się na zejście – głownie z powodu zwiększającej się ilości turystów wchodzących na szczyt i perspektywy tłoku na szlaku.

Na szczęście nie jest tak źle, jak zakładałem – co prawda przy łańcuchach jest sporo osób, ale ruch jest dość płynny i nie ma potrzeby szukania obejść. Fragmenty bez sztucznych ułatwień wymagają teraz znacznie większej ostrożności niż podczas podejścia, ale i je udaje mi się pokonywać dość sprawnie. Sytuacja ulega zmianie, gdy kilkadziesiąt metrów przede mną, rozlega się paniczny krzyk, ostrzegający przed lecącymi z góry kamieniami. Po kilku minutach docieram do sprawczyni zamieszania – jest to matka (bez kasku) zawracająca ze szlaku z kilkuletnim synem, który nie jest w żaden sposób zabezpieczony. Przez kilka minut schodzę za nimi i widząc, jak duże problemy mają w łatwym technicznie terenie, nie mogę zrozumieć, co powoduje ludźmi ryzykującymi w tak oczywisty sposób życiem własnych dzieci.

Dalsze zejście przebiega bez większych przygód i gdy przy Czarnym Stawie zaczyna udzielać mi się panujący tu, piknikowy nastrój, góry znowu przypominają o swoim groźnym obliczu – w stronę stawu leci helikopter TOPR. Ratownicy opuszczają maszynę przy Morskim Oku, a ponieważ opatrują poszkodowaną osobę w pobliżu szlaku, którym idę, dowiaduję się, że upadek na kamieniach zakończył się stłuczeniami i dość poważnym urazem stawu skokowego.

Przy schronisku nad Morskim Okiem jest tłoczno jak na krakowskim Rynku. Kilku wesołków moczy nogi w stawie, a bachory (na czele z nieustannie upominaną przez rodziców Zofią) drą się jak opętane. Niestety, to kultowe niegdyś miejsce stało się najwyżej położoną w Polsce niskich lotów oberżą, a jego klimat odszedł w cień wraz z ludźmi, którzy go kiedyś tworzyli. Omijam budynek szerokim łukiem i kieruję się w stronę parkingu.

We Włosienicy mijam tłum … (niech każdy dopowie sobie według uznania) czekających w kolejce do fasiąga. Nie ma tu osób niepełnosprawnych czy starców, którzy zawsze wymieniani są jako główni beneficjenci tego środka transportu. Na podwózkę czekają ludzie zdrowi i w pełni sił, ponieważ tylko tacy są w stanie stać przez kilkadziesiąt minut w szczerym słońcu. Fiakrzy zacierają ręce, pseudoturyści szczerzą zęby, a wzrok umęczonych zwierząt mówi więcej niż tysiące słów.

Oddalam się czym prędzej i w ponurym nastroju kontynuuję wędrówkę do Wodogrzmotów Mickiewicza. Tu skręcam w prawo i zielonym szlakiem udaję się do kolejnego z kultowych niegdyś miejsc – Schroniska w Dolinie Roztoki. Po kilkunastu minutach docieram na urokliwą polankę i przekonuję się, że idąc tu, podjąłem słuszną decyzję – w Roztoce nie byłem od wielu lat, ale przez ten czas miejsce to nie straciło swojego wyjątkowego charakteru.

Kilka rozstawionych leżaków, kilka par leżących na trawie, kilku turystów przy stołach. W środku przytulnie, brak kolejki do bufetu, a w nim doskonałe ceny. Zamawiam szarlotkę (w wersji Roztoka – z lodami, bitą śmietaną i jagodami kosztuje 17 zł, bez dodatków 9 zł) i lemoniadę, wychodzę na zewnątrz, siadam na polanie i zapominam o dramacie na drodze do Morskiego Oka. Schronisko w Dolinie roztoki wydaje się być z innej, dużo piękniejszej bajki. 

Niestety nic nie trwa wiecznie. Po kilkudziesięciu minutach wracam do szarej rzeczywistości – idę do Wodogrzmotów Mickiewicza, a stamtąd na parking. W Palenicy jestem późnym popołudniem. Czeka mnie kilkugodzinny powrót do domu. 

Galeria

Scroll to Top