Rysy zimą – opis wycieczki na najwyższy szczyt Polski. Szlak z Palenicy Białczańskiej, przez Morskie Oko.




Rysy zimą
Przebieg: Palenica Białczańska – Rysy – Palenica Białczańska
Dystans: ok 25 km
Szacowany czas przejścia: 11:30 h
Suma podejść: ok. 1700 m
Suma zejść: ok. 1700 m
Szczyty na szlaku: Rysy (2501 m. wierzchołek słowacki, 2499 m . wierzchołek polski)
Parking: cena zależna od popytu, średnio ok. 60 zł, konieczność rezerwacji on-line.
Schroniska na szlaku: Schronisko PTTK Morskie Oko
Trudności techniczne: wymagana umiejętność posługiwania się rakami i czekanem ( tym hamowania) w stromym terenie.


Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Tym razem bilet kupiony z jednodniowym wyprzedzeniem kosztował 66 zł, ale w środku tygodnia można go było kupić nieco taniej. Po ostatnich podwyżkach na Słowacji (w większości miejsc całodzienny postój kosztuje obecnie 15 euro), kwota nie odstrasza, choć nijak ma się do tej z Siwej Polany (20 zł), czy nawet z Kuźnic (30 zł na P13) Mimo wczesnej godziny (dojechaliśmy kwadrans po 6) na placu stoi sporo aut, co każe nam spodziewać się dużego ruchu i możliwych zatorów na szlaku.

Parking przypomina lodowisko, ale ponieważ Patrycja, która była tu przed tygodniem mówi, że droga do Morskiego Oka jest sucha, postanawiamy nie zakładać raczków. Przez kilkadziesiąt minut poruszamy się asfaltem, który z powodu braku śniegu pozwala nam zapomnieć, że jest początek lutego. Oblodzenia pojawiają się na odcinku skrótowym, ale ponieważ ponownie nie chce nam się zakładać raczków, po kilkudziesięciu metrach wyglądamy jak pracownicy Ministerstwa Głupich Kroków. Szczęśliwie pokonujemy jednak śliskie odcinki, mijamy Włosienicę i docieramy do schroniska.

Tu zderzamy się z tłumem turystów i szybko przekonujemy się, że większość z nich wybiera się podobnie jak my, na najwyższy szczyt Polski. Humor poprawia nam jednak dobrze zmrożona tafla Morskiego Oka i perspektywa czekającego nas po niej spaceru. Cieszymy się jak dzieci, ponieważ nie byliśmy pewni, czy warunki pozwolą nam na takie przejście. Wchodzimy na lód i kierujemy się w stronę rozejścia pod Czarnym Stawem.

Mamy teraz przed sobą pierwsze wymagające podejście. Na odcinku 600 m musimy pokonać niemal 190 m przewyższenia i choć ścieżka jest bardzo dobrej jakości – większość kamieni chowa się pod dobrze ubitym, zmrożonym śniegiem, oszczędzamy siły i staramy się nie forsować tempa. Docieramy nad staw i po krótkiej przerwie wchodzimy na jego skutą lodem powierzchnię.

Przypatrujemy się sznurkowi osób ciągnących na Rysy i dochodzimy do wniosku, że z tej perspektywy dalsza droga wydaje się bardzo stroma i średnio bezpieczna. Nie zrażamy się jednak tym widokiem, nie niepokoi nas także kiepskie tempo poruszających się w żlebie turystów, gdyż przypisujemy to ich słabej kondycji. Przechodzimy przez staw, zakładamy raki i kaski, bierzemy do rąk czekany i ruszamy do góry

Szybko okazuje się, że prędkość idących przed nami osób wynikała przede wszystkim z fatalnej jakości szlaku. Zamiast dobrze ubitego, zmrożonego śniegu mamy pod nogami sypki „cukier” i każdy krok kosztuje nas sporo wysiłku. Pokonujemy kolejne metry w nadziei, że wyżej będzie lepiej, ale idący z góry turysta rozwiewa nasze wątpliwości – na lepsze warunki będziemy mogli liczyć dopiero przed Przełączką pod Rysami.

Wkrótce mięśnie przyzwyczajają się do zwiększonego obciążenia i coraz sprawniej nabieramy wysokości. Dochodzę do wniosku, że linia zimowego wariantu podoba mi się zdecydowanie bardziej niż wariantu letniego – biegnie ona wprost do góry, co kosztuje wprawdzie więcej sił, ale pozwala znacznie skrócić czas podejścia. Ponieważ Patrycja dzielnie dotrzymuje mi kroku, szybko mijamy Bulę pod Rysami i podchodzimy pod skałki z prawej strony żlebu.

Kilkanaście minut później docieramy do najbardziej wymagającego etapu wycieczki – żleb zwęża się i zwiększa się jego nastromienie. Liczne wydeptane schodki nieco ułatwiają podejście, ale nie mam wątpliwości, że nie będą one pomagać w drodze powrotnej. Wkrótce dostrzegam, jak duże problemy ma część osób schodzących ze szczytu i oceniam, że większości z nich nie powinno być w tym miejscu – paski od raków zawiązane na wewnętrznej stronie butów, brak elementarnej techniki poruszania się w stromym terenie, nerwowość w ruchach i przepychanie się przy osobach idących do góry, niosą zagrożenie dla zdrowia i życia nie tylko ich samych, ale i pozostałych turystów poruszających się pod nimi.

Na szlaku tworzą się coraz dłuższe zatory, ale w końcu udaje nam się dotrzeć na Przełączkę pod Rysami, za miejscem, które latem straszy ekspozycją i wymaga ostrożnego poruszania się przy zawieszonym poziomo łańcuchu. Teraz mamy przed sobą ciąg sztucznych zabezpieczeń zawieszonych po prawej i lewej stronie ścieżki, ale dość duża ilość śniegu powoduje, że nie trzeba z nich korzystać. Opuszczamy szlak i po niespełna pięciu godzinach od wyjścia z parkingu wchodzimy na szczyt po ośnieżonych kamieniach z jego lewej strony. Robimy kilka zdjęć i idziemy na mniej zatłoczony wierzchołek po stronie słowackiej.

Tu zatrzymujemy się na dłuższej. Wysoka temperatura i przygrzewające słońce powodują, że przez kilkadziesiąt minut rozmawiamy i przyglądamy się tatrzańskim kolosom. Podziwiamy Wysoką, Ganek i Gerlach i obserwujemy inne charakterystyczne szczyty: Sławkowski, Staroleśny, Pośrednią Grań, Łomnicę, Durny, Lodowy i Kołowy Szczyt, oraz Tatry Bielskie z jednej oraz Grań Baszt, Koprowy, Mięgusze i Krywań z drugiej strony. Po przerwie wracamy na wierzchołek po stronie polskiej i kilkanaście minut później ruszamy w drogę powrotną.

Górną, najbardziej stromą część żlebu pokonujemy, schodząc twarzami do stoku. Pomimo że śnieg jest coraz bardziej sypki i trudno dobrze pracować przednimi zębami raków, technika ta wydaje nam się najbezpieczniejsza i kosztuj nas najmniej sił. Po kilkunastu minutach dochodzimy do terenu o mniejszy nastromieniu i rozpoczynamy schodzenie w klasyczny sposób. Kolejne metry to nieustanna walka z niestabilnym podłożem. Idziemy ostrożnie, ale nie jesteśmy w stanie unikać poślizgów i upadków. Na szczęście zachowujemy przy tym kontrolę i samo zejście, choć nieprzyjemnie, nie jest niebezpieczne.

Na chwilę zatrzymujemy się na sesję zdjęciową przy Buli pod Rysami, po czym ruszamy w dalszą drogę. Z niecierpliwością wyczekuję końca zejścia i z radością stają przed Czarnym Stawem. Ponownie idziemy po zalegającym na nim lodzie i kilkanaście minut później powtarzamy tę czynność na Morskim Oku. Przy schronisku ściągamy raki i w tłumie turystów schodzimy do Palenicy. Tym razem doga nie dłuży się zanadto i poza nieprzyjemnym upadkiem, który zaliczam, gdy staję na oblodzonym kamieniu w uszkodzonym chwilę wcześniej raczku, przebiega w bezproblemowy sposób. Późnym popołudniem wracamy na parking i ruszamy w drogę powrotną do domów.