Opis wycieczki z psem z bielskiej Wapienicy. Szlak przez Błatnią, Klimczok i Szyndzielnię. Informacje praktyczne, galeria zdjęć



Pętla z Wapienicy na czterech łapach
Przebieg: Bielsko Biała Dolina Wapienicy – Błatnia – Klimczok – Szyndzielnia – Dolina Wapienicy
Dystans: 18.6 km
Szacowany czas przejścia: 6:13 h
Suma podejść: 845 m
Suma zejść: 845 m
Szczyty na szlaku: Kopany (690 m), Przykra (818 m), Błatnia (917 m), Stołów (1035 m), Klimczok (1117 m), Szyndzielnia (1028 m)
Parking: bezpłatny
Schroniska na szlaku: Schronisko na Błatniej i na Szyndzielni. W pobliżu szlaku schronisko na Klimczoku
Woda dla psa: możliwość uzupełnienia w schroniskach, strumyk w Dolinie Wapienicy (przy żółtym szlaku)
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Dolinie Wapienicy. Postój jest bezpłatny, miejsc parkingowych sporo, ale ponieważ Wapienica cieszy się dużą popularnością wśród turystów i mieszkańców Bielska-Białej, w pogodnie dni wolne od pracy, plac bardzo szybko się zapełnia. Co prawda część osób udaje się stąd na krótkie spacery i przebieżki, ale na zwalniane przez nich miejsca postojowe jest zwykle kilku chętnych. W efekcie w weekendy najlepiej przyjeżdżać tu we wczesnych godzinach porannych. W środku tygodnia z dostępnością miejsc nie ma za to żadnych problemów.

Tym razem z parkingu ruszamy w stronę Błatniej. Dzięki temu najmniej przyjemny odcinek pętli – kamienisty żleb, pomiędzy Kopanym a zaporą w dolinie pokonamy w nieco bardziej męczący, ale zdecydowanie bezpieczniejszy sposób, idąc nim do góry. Kierujemy się na oddalone o kilkadziesiąt metrów rondo, (wzdłuż drogi, którą tu przyjechaliśmy), a z niego niebieskim szlakiem, szerokim szutrem w stronę Jeziora Wapienickiego.

Płaski odcinek szlaku kończy się w okolicach zapory. Teraz czeka nas strome podejście, po wyjeżdżających spod nóg, różnej wielkości kamieniach. W Beskidach takie podłoże nie należy co prawda do rzadkości, jednak dość duży kąt nachylenia powoduje, że lepiej zachować tu większą ostrożność (zdecydowanie należy to zrobić, jeśli w tym miejscu schodzimy – nie trudno wówczas o poślizgnięcie się i utratę równowagi, czego doświadczyła jedna z moich znajomych).

Lara gna do przodu, ale nawet jej nie podoba się to, po czym idzie – gdy tylko nadarza się okazja, opuszcza żleb i przemyka między drzewami. W kilku miejscach odnajduję dobrze wydeptane warianty obejściowe i udaje mi się nieco przyspieszyć. Po kilkunastu minutach psiak zwalnia, co jest sygnałem, że udaje mi się utrzymać rozsądne tempo – Lara próbuje mnie wykończyć na każdym podejściu, ale gdy zauważa, że nie odpuszczam, przestaje szaleć.

Przechodzimy przez żleb i docieramy do znacznie wygodniejszej i mniej stromej ścieżki prowadzącej do Przełęczy pod Przykrą. Wędrujemy między drzewami, dzięki czemu chowamy się przed mocno przygrzewającym słońcem. Pokonujemy kilka wzniesień i wkrótce dostrzegamy pierwszy z celów naszej wycieczki: Błatnią.

Ponieważ zabrałem dla Lary tylko jedną butelkę wody (niesłusznie spodziewałem się, że po niedawnych ulewach przy szlaku nie zabraknie kałuż i strumyczków) wchodzimy do schroniska i uzupełniamy zapasy. Sympatyczny pan z obsługi informuje mnie, że jeśli nie potrzebuję butelki, mogę skorzystać z kraniku przy budynku. Zwierzęta, podobnie jak w wielu innych miejscach w Beskidach, są tu mile widziane, co jest godne podkreślenia i powinno stanowić wzór dla innych rejonów (piję tu oczywiście do Tatr, gdzie zdaniem decydentów psy są w stanie wyrządzić więcej szkody niż wspierana przez nich budowa stacji narciarskiej na Nosalu).

Opuszczamy budynek i udajemy się na rozległą polanę przy szczycie. Podczas przerwy na posiłek staram się fotografować sunię, a sunia stara się jak może unikać obiektywu. Kilkanaście minut nierównej walki przynosi jednak jako taki efekt w postaci kilku wymęczonych zdjęć. Dochodzę do wniosku, że lepiej nie będzie i ruszamy w dalszą drogę.

Idziemy dobrze nam znaną ścieżką na Klimczok. Jest tu kilka podejść, ale nie są one zbyt wymagające. Mijamy Stołów i docieramy do punktu, z którego świetnie widać Skrzyczne oraz masyw ciągnący się w kierunku Baraniej Góry. Lara może w końcu zrealizować jedną ze swoich pasji – przy ścieżce pojawia się kałuża i zanim udaje mi się zareagować, urządza sobie kąpiel błotną. W ostatniej chwili odskakuję, gdy tradycyjnie postanawia się na mnie wytrzepać. Szkoda tylko, że w zasięgu wzroku mam kolejne dwa bajorka…

Na Klimczoku jest bardzo mało osób. Zapewne przyczyniły się do tego prognozy pogody, które jeszcze dzień wcześniej zapowiadały wielogodzinne opady deszczu. Rozkładamy się na polance, a ponieważ mamy bardzo dobry czas, robimy kolejną długą przerwę. W dalszą drogę ruszamy, gdy na niebie pojawiają się ciemne chmury.

Schodzimy na Szyndzielnię. Za schroniskiem poruszamy się czerwonym szlakiem. Omijamy w ten sposób górną stację kolejki i wieżę widokową, ale skorzystanie z tej atrakcji jest niepraktyczne w przypadku wycieczki z czworonogiem. Docieramy do rozwidlenia szlaków „Pod Szyndzielnią” i odtąd wędrujemy za żółtymi znacznikami w kierunku Wapienicy.

Ścieżka nie jest tu najlepszej jakości. Podobnie jak na początku wędrówki, także w mijanych teraz po drodze wąwozach zalega sporo niezwiązanych z gruntem kamieni. Nie brakuje tu jednak wariantów obejściowych, a mniejsze nachylenie ogranicza ryzyko upadku. Lara bawi się w przewodnika i bez wahania wybiera właściwą jej zdaniem drogę. Czasami skręca w ślepy zaułek, czasami włazi w las i dziwi się, że nie idę za nią, najczęściej jednak podejmuje dobre decyzje i dość szybko sprowadza nas nad jezioro.

Kolejne kilkaset metrów to wędrówka asfaltem. Samochody jeżdżą tu rzadko, w odróżnieniu od różnej maści rowerzystów. Staram się mieć oczy dookoła głowy i z radością wchodzę na biegnącą wzdłuż drogi leśną ścieżkę. Idziemy nią prawie do samego parkingu, po czym ładujemy się do samochodu i wracamy do domu. Martwię się nieco, że uwinęliśmy się tak sprawnie (niecałe 5 h), ponieważ oznacza to, że czeka mnie jeszcze długi wieczorny spacer w podmiejskim parku – opieka nad psem rządzi się swoimi prawami.