Opis wycieczki na Orlą Perć. Pętla z Brzezin.






Orla Perć
Przebieg: Brzeziny- Murowaniec – Zawrat – Kozi Wierch – Granaty – Krzyżne – Murowaniec – Brzeziny
Dystans: 27 km
Szacowany czas przejścia: 14:44 h
Suma podejść: 1920 m
Suma zejść: 1920 m
Szczyty na szlaku: Mały Kozi Wierch (2226 m), Kozie Czuby (2263 m), Kozi Wierch (2291 m), Zadni Granat (2240 m), Pośredni Granat (2234 m), Skrajny Granat (2228 m)
Parking: 35 zł/dzień
Schroniska na szlaku: Schronisko na Hali Gąsienicowej (Murowaniec)
Trudności techniczne: wariant dla osób zaawansowanych – przejście w całości najtrudniejszego szlaku w Tatrach
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Brzezinach. Całodzienny postój kosztuje 35 zł, opłata (gotówką) pobierana jest przez osobę z obsługi. Miejsca jest sporo, ale w pogodne weekendy parking szybko się zapełnia. W pobliżu można zostawić samochód bezpłatnie przy drodze do Murzasichla (ok. 200 metrów od skrzyżowania z drogą do Zakopanego, ale trzeba się liczyć z możliwością otrzymania mandatu (pomimo braku zakazu, byliśmy przed tym ostrzegani w zeszłym roku). Za 20 zł można zaparkować również na prywatnym placyku o koordynatach 49.290581, 20.037629) – do szlaku prowadzi z niego dróżka przez las, dojście zajmuje około 10 minut.

Pomimo dość wczesnej pory na parkingu jest już sporo aut, co oznacza, że musimy się liczyć ze zwiększonym ruchem na szlaku. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w pogodną sobotę (taka była zapowiadana) nie będziemy mieli szans na szybką wędrówkę, mamy jednak nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z zeszłego roku – wówczas z powodu koszmarnych korków trasa z Zawratu na Kozi Wierch zajęła mi ponad 4:30 h. Ruszamy w kierunku Murowańca w tempie, „którym się nie zmęczymy, ale trochę osób miniemy”

Dla mnie to druga w tym sezonie próba przejścia Orlej Perci w całości – trzy tygodnie wcześniej z powodu bólu kolana koleżanki, zmuszeni byliśmy schodzić ze Skrajnego Granatu. Tomek będzie na tym szlaku po raz pierwszy, ale jego kondycja i doświadczenie powodują, że nie zakładamy innego scenariusza niż dotarcie do Krzyżnych.

Im dłużej idziemy, tym bardziej niepokoją nas chmury – w drodze do Brzezin widzieliśmy, że unoszą się one nad wierzchołkami, teraz ich pułap obniżył się i okoliczne szyty są zupełni niewidoczne. Na domiar złego nie ma wiatru, a na drodze jest sporo kałuż. W nocy mocno padało, zdajemy sobie sprawę, że jeśli zza chmur nie wyjdzie słońce, dojdzie nam kolejny czynnik spowalniający tempo i zwiększający ryzyko – mokre skały i kamienie będą zdecydowanie bardziej śliskie.

Kilka minut po siódmej docieramy do schroniska na Hali Gąsienicowej, Nie zatrzymujemy się tu jednak – przerwę na posiłek planujemy na Zawracie. W drodze nad Czarny Staw zastanawiamy się, którędy dokładnie przebiega zimowa wersja szlaku, ale po kilku minutach zabawy w detektywów dajemy sobie spokój. Nad stawem jak zwykle robimy kilka zdjęć i bez zbędnej zwłoki ruszamy w dalszą drogę.

Na podejściu na Zawrat jest już sporo osób. Początkowo nie stanowi to większego problemu, ponieważ kamienny chodnik umożliwia swobodne mijanie, sytuacja zmienia się, gdy docieramy do łańcuchów – tu tworzą się spore korki, a mokra skała nie zachęca do stosowania wariantów obejściowych. Stoimy więc cierpliwie w kolejce i powtarzamy sobie, że dzień jest długi.

Dobry humor nieco psuje mi „biegacz” z Węgier, który notorycznie szarpie łańcuchy, przy których stoję (na podejściu na Zawrat rzadko z nich korzystam, więc wiszą przy mnie luzem, ale ich napinanie przez idącego za mną nadgorliwca, z reguły kończy się tym, że uderzają w którąś moich kończyn). Próba wytłumaczenia, że przy łańcuchu może być tylko jedna osoba, kończy się odpowiedzią, która przypomina mi monolog Szwedzkiego Kucharza – dochodzę do wniosku, że raczej się nie dogadamy i staram się myśleć za nas obu.

Po kilku minutach dowiadujemy się, że to nie jedyny obcokrajowiec, któremu spieszy się na przełęcz – ktoś postanowił zorganizować nieformalny, międzynarodowy bieg, nie przejmując się tym, że walczący z czasem uczestnicy, będą przebierać nogami i kombinować jak wyrwać cenne sekundy przy sztucznych ułatwieniach. Na szczęście wkrótce okazuje się, że towarzystwo zbiega do „Piątki”, dzięki czemu nie będziemy się z nim zmagać w drodze na Kozi Wierch.

Na Zawrat planowaliśmy iść wolno, tak by nie zmęczyć się przed czekającymi nas przez kilka następnych godzin trudnościami – gdy patrzę na zegarek, okazuje sie, że, jak to zwykle bywa podczas wycieczek z Tomaszem, udało nam się zrealizować tylko drugą część planu: energii nam nie brakuje, ale od wyjścia z parkingu nie minęły jeszcze trzy godziny. Ponieważ widoczność ogranicza się do kilkudziesięciu metrów (przed przełęczą weszliśmy w strefę chmur) i jest dość zimno, w dalszą drogę ruszamy po dość krótkiej przerwie na posiłek.

Podejście na Mały Kozi nie przysparza nam większych problemów – jest co prawda mokro (a przez to ślisko), ale przy niewielkich trudnościach technicznych nie ma to większego znaczenia. Spodziewam się, że dalej może nie być już tak kolorowo i szybko okazuje się, że moje obawy nie były bezpodstawne – pierwszy solidny korek tworzy się już przy zejściu do Żlebu Magdalenka.

Ponieważ zachowujemy stoicki spokój, jestem mocno zdziwiony, gdy idąca przed nami rodzina deklaruje, że nas przepuści – co prawda poruszamy się sprawnie, nie zawsze trzymamy łańcuchów i nie specjalnie przejmujemy ekspozycją, ale nie narzekamy, nie ponaglamy i zachowujemy bezpieczne odległości. Grzecznie odmawiamy, żartując, że mamy dobre latarki czołowe i spokojnie się wyrobimy i powolutku pokonujemy kolejne metry. Na przyśpieszenie decydujemy się dopiero w bezpiecznym terenie – zależy nam na wyprzedzeniu grupki osób, które posądzamy o spowolnienia na trasie.

Kilkanaście minut później zaczyna się przejaśniać. Słońce nieśmiało wygląda zza chmur i naszym oczom ukazuje się dalsza część trasy. Wkrótce dostrzegamy także otoczenie Doliny Pięciu Stawów i Koziej Dolinki. Do pełni szczęścia brakuje tylko przenośnej toalety (tak, tak – pełny pęcherz domaga się swoich praw także na zatłoczonej grani). Po sesji z Chłopkiem na Zmarzłej Przełęczy idziemy dalej i wkrótce docieramy do słynnej drabinki przy Koziej Przełęczy.

Drabinka została wymieniona we wrześniu zeszłego roku i choć obecnie konstrukcja daje większe poczucie bezpieczeństwa (jest stabilna, i łatwej na nią wejść dzięki przedłużonym ramionom), brakuje jej charakteru poprzedniczki, która trzęsła się bardziej niż niejeden schodzący nią amator górskich wycieczek. Gdy stoimy w kolejce (w tym miejscu korki rozładować może jedynie winda) dostrzegamy tatrzańską legendę, Pana Tadeusza. Niestety tym razem nie udaje nam się z nim porozmawiać – dzieli nas kilkanaście osób i szybko znika nam on z oczu.

Po pewnym czasie i nam udaje się zejść na Kozią Przełęcz, ale ku naszemu zdziwieniu korek nie rozładowuje się, a idące przed nami osoby poruszają się wciąż w ślamazarnym tempie. Wkrótce dostrzegamy, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy – młoda dziewczyna kompletnie nie wie jak zachować się na łańcuchach, a że przy okazji wyraźnie brakuje jej sił, każdy krok kosztuje ją sporo wysiłku i odbywa się iście żółwim tempie. Gdy w końcu decyduje się na przepuszczenie idących za nią osób, przechodząc obok niej i jej partnera, słyszymy, że jest wykończona i schodzi z Koziego. Nietrudno domyślić się, jakie jest moje zdziwienie, gdy dzień później widzę jej rozanielone zdjęcia na jednej z Facebookowych grup z dumnym podpisem „Orla Perć”. Można? – można :).

Po minięciu „gwiazdy” idziemy znacznie sprawniej i kolejny wymuszony postój czaka nas przy kominku za Kozimi Czubami. To zdecydowanie najtrudniejszy fragment całej Orlej Perci, więc tym razem nie dziwimy się, że osoby idące przed nami zachowują tu szczególną ostrożność. Gdy przychodzi nasza kolej, uważnie schodzimy w dół, po czym rozpoczynamy dość strome podejście na Kozi Wierch.

Mogę śmiało powiedzieć, że ten szczyt jest dla mnie wyjątkowo łaskawy – byłem tu już kilka razy i zawsze mogłem cieszyć się świetnymi widokami. Nie inaczej jest i dzisiaj – pomimo sporej ilości chmur doskonale widać Granaty, Tatry Bielskie, Gerlacha, Wysoką i Mięgusze. Po długiej przerwie na posiłek i sesję fotograficzną ruszamy w dalszą drogę.

Najpierw czeka nas zejście ze szczytu, które jest na tyle długie, że Tomek zaczyna się niepokoić, że idziemy nie tam, gdzie trzeba. Rozumiem jego wątpliwości, ponieważ też zastanawiałem się, czy nie przegapiłem skrętu, gdy byłem tu po raz pierwszy. Teraz pewnie schodzę do rozejścia szlaków i kontynuuję marsz w stronę Buczynowej Strażnicy.

Kolejnym wymagającym miejscem na szlaku jest Żleb Kulczyńskiego. Dziwny kąt nachylenia powoduje, że niewygodnie schodzi się nim zarówno przodem, jak i tyłem. Ostrożnie pokonujemy odcinek do rozejścia szlaków, skręcamy w prawo, wchodzimy na dobrze ubezpieczoną łańcuchami ściankę i kierujemy się w stronę Zadniego Granatu.

Po niewymagającym kilkunastominutowym spacerze docieramy na szczyt, gdzie robimy kilka zdjęć i przyglądamy się dalszej części trasy. Mamy teraz przed sobą słabo ubezpieczony, jednak dość wymagający odcinek, którego najtrudniejszym fragmentem jest zejście z Pośredniego Granatu. W drodze na Skrajną Sieczkową Przełączkę spotykamy znajomego, z którym Tomek ścigał się w zeszłym roku na Skrajne Solisko (do tej pory nie wiem, jak udało mi się z nimi wejść) i wymieniamy spostrzeżenia z sympatyczną parą z Żor, z którą przecinamy się od dłuższego czasu na szlaku. Wkrótce dochodzimy do słynnego „kroku przez szczelinę”.

Po uwiecznieniu na zdjęciach kolejnej atrakcji czeka nas podejście na Skrajny Granat. Po kilku minutach siadamy na wierzchołku i robimy ostatnią dłuższą przerwę przed przełęczą Krzyżne. Nie musimy się spieszyć – odcinek z Zawratu pokonaliśmy w tempie szlakowym, co wydawało się nierealne, gdy staliśmy w korkach przed Kozim Wierchem. Obserwujemy okoliczne szczytu i nadciągające chmury i po kilkunastu minutach ruszamy w dalszą drogę.

Szybko przekonujemy się, że mamy przed sobą wciąż mocno wymagający teren – strome, ubezpieczone łańcuchami, szczeblami i drabinką zejścia i podejścia, sypiący się spod nóg szuter oraz spora grupa idących przed nami i w przeciwnym kierunku turystów (szlak podobnie jak na Granatach jest tu dwukierunkowy), powodują, że o szybkim zakończeniu wędrówki nie może być mowy. Pokonujemy kolejne wzniesienia i gdy wydaje nam się, że najgorsze mamy już za sobą, stajemy przed wysoką, stromą ścianką prowadzącą na Małą Buczynową Turnię.

Wchodzimy na górę i naszym oczom ukazują się Krzyżne. Czeka nas teraz już tylko dość strome, krótkie zejście i przyjemny spacer na przełęcz. Po kilku minutach docieramy do końca słynnej Orlej Perci. Podziwiamy widoki i cieszymy się, że pogoda spłatała nam przyjemnego figla – choć trudno w to uwierzyć, z kłębiących się wokół chmur, przez cały dzień nie spadła ani kropla deszczu.

Po dłuższej przerwie rozpoczynamy zejście do Pańszczycy. Kamienny chodnik jest początkowo stromy, z czasem nachylenie zmniejsza się i dość szybko docieramy do rumowiska w dolinie. Obchodzimy Czerwony Staw, na rozwidleniu szlaków skręcamy w lewo i rozpoczynamy kolejne tego dnia podejście – po stoku Żółtej Turni.

Wkrótce dostrzegamy odległy budynek schroniska na Hali Gąsienicowej. Zdajemy sobie sprawę, że mamy przed sobą jeszcze kilkadziesiąt minut marszu, który nie będzie przyjemnym spacerkiem – widzimy, że szlak mocno wytraca wysokość i ponownie pnie się w górę. Zaciskamy zęby, żartujemy, że nie można cały dzień iść w terenie bez przewyższeń i ruszamy naprzód.

W schronisku nie ma już tłumów. Rozsiadamy się przy drewnianym stole z boku budynku, pałaszujemy szarlotki i rozmawiamy o wrażeniach ze szlaku. Kilkadziesiąt minut później opuszczamy Halę Gąsienicową i schodzimy wygodną drogą na parking w Brzezinach.

Na koniec kilka uwag:
1. Tempo na Orlej Perci nie zależy tylko od nas – pomimo tego, że szlak jest jednokierunkowy, są na nim miejsca, w których tworzą się korki (Magdalenka, drabinka, kominek za Kozimi Czubami). Można w nich utknąć nawet na kilkadziesiąt minut. Sposobem na uniknięcie zastojów na trasie jest bardzo wczesne wyjście (trzeba jednak brać pod uwagę to, że coraz więcej osób rusza na Orlą Perć w środku nocy) lub wybranie się na szlak w środku tygodnia.
2. Orla Perć to szlak z Zawratu na Krzyżne. Wejście i zejście z tych przełęczy jest czasochłonne i dla wielu osób może być dość męczące. Jeśli chce się zachować siły na bezpieczne pokonanie szlaku, nie należy planować bardzo szybkiego dotarcia na Zawrat – zakwaszone mięśnie szybko dadzą o sobie znać.
3. Do komfortowego przejścia Orlej Perci nie wystarczy tzw. „dobre wychodzenie” – na szlaku pracuje się rękoma i także one powinny być wystarczająco silne.
4, Szlak jest najtrudniejszym w całych Tatrach, nie brakuje na nim sporej ekspozycji i dużych (jak na warunki turystyczne) trudności technicznych. W związku z tym wymaga on nieustannego skupienia uwagi. Oprócz zmęczenia fizycznego możemy odczuwać tu również spore zmęczenie psychiczne. Wszelkie czynniki stresogenne np, lęk przed wysokością, ponaglenia innych osób itp., będą to zmęczenie zwiększać.
5. Na szlaku są miejsca zacienione, jednak w większości poruszamy się narażeni na działanie promieni słonecznych. W upalne dni kolejnym z czynników osłabiających koncentrację (a więc i bezpieczeństwo) może być żar lejący się z nieba.
6. Ponieważ przejście Perci wymaga od nas sporego wydatku energii, na szlak należy zabrać odpowiednią ilość jedzenia i duże ilości wody.
7. Na szlaku należy zwracać baczną uwagę na osoby, z którymi się wędruje – może być tak, ze coś, co jest dla nas spokojnym spacerem, będzie skrajnie wycieńczające dla naszych towarzyszy. Przemęczenie może doprowadzić do popełnienia błędu, a za błędy niejednokrotnie płaci się tu życiem.
8. Na Orlą Perć należy iść w kasku – w wielu miejscach można oberwać w głowę kamieniem zrzuconym przez osobę będącą nad nami, nie trudno też o uderzenie głową w skałę.
8. Sam chodzę bez lonży, ale podkreślam: nie dajcie sobie wmówić, że na Orlą Perć nie należy lub nie ma sensu iść ze sprzętem do Via-Ferrat. Jeśli macie taką potrzebę, to śmiało z niego korzystajcie – taką formę zabezpieczenia na tym szlaki zalecają ratownicy TOPR i stosują idący z klientami przewodnicy.
9. Jeśli nie jesteście pewni czy dacie radę pokonać cały szlak za jednym razem, możecie go podzielić. Najlepszą opcją jest wówczas przejście Perci w dwóch etapach : Zawrat – Zadni Granat oraz Zadni Granat – Krzyżne.