Nie wsiadaj do fasiąga

 

Fasiąg – gwarowe, góralskie określenie Wasąga tj. czterokołowego pojazdu kołowego, powszechnie używanego na ziemiach polskich do lat 70 tych XX wieku. Obecnie znany głównie z przewożenia turystów na Trasie z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka.  Dla jednych sposób na skrócenie długiego i monotonnego marszu, dla innych przejaw nieodpowiedzialności i braku poszanowania elementarnych praw zwierząt.

Fiakrzy (górale kierujący fasiągami) lubią odwoływać się do ponad 150-letniej tradycji wożenia turystów w Tatry na góralskich wozach, i to właśnie tradycja, ma być głównym powodem dalszego korzystania z zaprzęgów. Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że choć podróże na Podhale furkami (lub furmankami – tak wówczas nazywano te wozy), stały się popularne w XIX wieku, to bardzo różniły się one od tych, które mają miejsce obecnie. Przede wszystkim, aż do roku 1884, kiedy to doprowadzono linię kolejową do Chabówki (ok. 40 km od Zakopanego),  odbywały się one z Krakowa i nie było dla nich niemal żadnej alternatywy.

Sporo informacji o ówczesnych wyprawach w Tatry znajduje się w wydanym w 1870 r. Ilustrowanym Przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic” autorstwa Walerego Eljasza Radzikowskiego. Dowiadujemy się z niego, że podróż z Krakowa do Zakopanego trwała zwykle 2 dni, jeżdżono dwoma rodzajami furmanek: jednokonnymi na dwie osoby i dwukonnymi na cztery osoby, na nocleg zatrzymywano się we wsiach Lubień lub Zabornia. Furmankę można było wynająć w dni targowe na Kazimierzu, a górale, chętnie zabierali gości, ponieważ był to dla nich dodatkowy, spory zarobek. Wozy były w kiepskim stanie technicznym, ale za dodatkową opłatą można było liczyć na udogodnienia np. w postaci nakrycia chroniącego przed słońcem i deszczem.

Z informacji zawartych w „Przewodniku” wynika, że koń ciągnący furkę z dwoma pasażerami i ich bagażami lub zaprzęgnięty wespół z innym koniem do wozu 4-osobowego, pokonywał nieco ponad 50 km dziennie (trasa z Krakowa do Zakopanego liczyła wówczas 106 km), co oznacza, że poruszał się przede wszystkim stępem, a więc odpowiednikiem ludzkiego spaceru, a furka była jedynym (nie licząc dyliżansów, na które ze względu na bardzo wysokie ceny mogła sobie pozwolić marginalna ilość osób) środkiem transportu dostępnym na tej trasie. Trudno tu doszukiwać się zatem analogii do fasiągów z Morskiego Oka, wożących po 12 osób i gnających w dół na drodze, którą każdy jest w stanie pokonać o własnych siłach w 2 – 3 godziny i gdzie największym leniom lub osobom z niepełnosprawnościami można z łatwością zaproponować bardziej efektywne środki lokomocji.

Obecnie przy transporcie turystów do Moka” pracuje 60 fiakrów. Teoretycznie każdy z nich jest na trasie co drugi dzień i teoretycznie każda para koni wykonuje jeden, maksymalnie dwa kursy dziennie, a pomiędzy wjazdem, a zjazdem ma miejsce minimum 20-minutowa przerwa. Tyle teorii – w praktyce przewoźnicy nie ukrywają, że w szczycie sezonu pracują codziennie, a ilość poruszających się wówczas na drodze wozów wskazuje na to, że jeżdżą w kółko. Jeśli weźmie się pod uwagę opinie weterynarzy, którzy alarmują, że już jeden przejazd  przeciąża zwierzęta (norma obciążenia, którą przyjęto kilka lat temu, obowiązuje w terenie płaskim i nie może być stosowana na drodze o takim stopniu nachylenia jak ta do Morskiego Oka), oczywiste staje się to dlaczego co pewien czas konie padają z wyczerpania. 

Ponieważ fasiągi poruszają się po terenie zarządzanym przez TPN, to dyrekcja Parku w dużej mierze odpowiada za aktualny stan rzeczy. Trudno wymagać bowiem, żeby fiakrzy kasujący po 90 zł od osoby za wjazd nad Morskie Oko i 50 za zjazd do Palenicy, zrezygnowali z zarobków. Dość powiedzieć, że dochód z jednego pełnego kursu pozwala im na opłacenie licencji, która kosztuje miesięczne 1300 zł. Oczywiście biznes obarczony jest kosztami – przede wszystkim utrzymania koni oraz ich szkolenia (fiakrzy twierdzą, że do pracy wykorzystują kilka par koni i choć tak powinno być ze względu na regulacje dotyczące przewozów, trudno powiedzieć, jaka dokładnie jest ich ilość). Zapewne w bajki można włożyć kalkulacje mówiące o opłatach sięgających kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie (kosz utrzymania konia we własnej stajni to około 500 zł na miesiąc), choć jest pewien wydatek, o którym przewoźnicy milczą jak zaklęci, a który ma niebagatelny wpływ na osiągane przez nich dochody.

Zgodnie z danymi opublikowanymi przez Fundację Viva koń pracujący przy przewozie turystów w Morskim Oku wytrzymuje średnio 36 miesięcy. Po tym okresie jest on wyeksploatowany do tego stopnia, że nie tylko nie nadaje się do dalszej pracy w zaprzęgu, ale również do żadnych innych prac. W efekcie zwierzę trafia w ręce handlarza, który najczęściej  odsprzedaje je do rzeźni (oficjalnie życie w rzeźni kończy ponad 60 procent koni pracujących w Morskim Oku, ale nieoficjalnie ta liczba może być znacznie większa). 36 miesięcy. To oznacza, że każda osoba, która przykłada ręce do fasiągowego biznesu, a więc także podróżujący nimi turyści, przyczynia się bezpośrednio do śmierci minimum 50 koni roczne (jeśli każdy z fasiągarzy ma 2 pary koni, to w Morskim Oku pracuje ich obecnie 240, a średnio po trzech latach wszystkie zostaną wymienione).

Niech każdy odpowie sobie sam, dlaczego dyrekcja Parku od lat ignoruje fakty i stosuje półśrodki (ograniczenia i śmiesznie niskie kary), zamiast ostatecznie rozwiązać problem. Nie przekonuje mnie argument, że biznes ten przynosi Parkowi spore zyski (wg ostatnich danych 936 000 zł rocznie), ponieważ taki sam lub wyższy dochód można osiągnąć, zmieniając transport na elektryczny (np. 8-osobowe pojazdy oferowane m.in. przez jedną z polskich firm). Ponieważ trudno oczekiwać, żeby w tej materii coś się zmieniło, jedyną szansą na ukrócenie haniebnego procederu, jest niebranie w nim udziału. Jeśli ktoś nie potrafi dojść o własnych siłach nad Morskie Oko, to powinien odpuścić sobie wycieczkę, a każdy kto wsiada do fasiąga z lenistwa, powinien zrozumieć, że przekracza w ten sposób granicę przyzwoitości. 

Pod żadnym pozorem nie wsiadaj zatem do fasiąga. A jeśli z podwózki chce skorzystać Twój bliski lub znajomy, wytłumacz mu, dlaczego nie należy tego robić. Tatrzańskie konie wciąż cierpią w milczeniu. Tylko od Ciebie zależy czy przemówisz w ich imieniu.

Scroll to Top