Młynarz Mały, Pośredni i Wielki – opis wycieczki na szczyty w Tatrach Wysokich. Trasa z Łysej Polany przez Dolinę Żabią i Ciężką.




Młynarz Mały, Pośredni i Wielki
Przebieg: Łysa Polana – Dolina Białej Wody – Żabia Dolina – Młynarz Mały, Młynarz Pośredni, Młynarz Wielki, Dolina Ciężka, Dolina Białej Wody, Łysa Polana
Dystans: ok 22 km
Szacowany czas przejścia: 10-12 h
Suma zejść: ok 1500 m
Suma podejść: ok 1500 m
Szczyty na szlaku: Mały Młynarz (1973 m), Pośredni Młynarz (2070 m), Wielki Młynarz (2170 m)
Parking: 15 euro; płatne u osoby z obsługi
Schroniska na szlaku: brak
Trudności techniczne: w wielu miejscach konieczność użycia rąk, fragmenty mocno eksponowane, brak sztucznych ułatwień

Wycieczkę rozpoczynamy w Łysej Polanie. Samochód zostawiamy na dużym parkingu po stronie słowackiej. Całodzienny postój kosztuje tu obecnie 15 Euro lub 80 zł i co do niedawna było nie do pomyślenia, tańszą opcją może być zaparkowanie na znajdującym się przy rondzie placu należącym do TPN (ceny przy rezerwacji z kilkudniowym wyprzedzeniem zaczynają się od 40 złotych). Dziś pomimo wczesnej pory zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc i ruszamy w głąb Doliny Białej Wody.

Mijamy polanę i wypatrujemy miejsca, w którym szlak odbija ostro w lewo. W znalezieniu ścieżki prowadzącej do Doliny Żabiej pomaga nam dobrze znająca teren Patrycja – zaczyna się ona kilkanaście metrów za charakterystyczną wiatą i choć jest słabo widoczna ze szlaku, nie sposób ją przegapić, gdy wie się gdzie szukać.

Miejsce, w którym zaczyna się ścieżka do Żabiej Doliny
Próg doliny położony jest niemal 500 metrów wyżej, więc czeka nas teraz dość wymagające podejście. Ścieżka śmiało pnie się do góry, a idąca przodem Patka dba o utrzymanie tętna na poziomie stanu przedzawałowego. Szybko nabieramy wysokości i narzekając na dużą ilość wody pod stopami, docieramy do miejsca, z którego doskonale prezentuje się Anielska Igła.

Patrząc na skałę znajdującą się w dolnym odcinku grani Młynarza (tzw. Skoruśniaku), nie mamy wątpliwości, skąd wzięła się jej nazwa. Turnia wygląda jak rzeźba i trudno uwierzyć, że nie jest dziełem rąk ludzkich. W ruch idą aparaty, ale pora dnia nie sprzyja naszym zapędom. Zdjęcia wykonywane pod światło wychodzą nie najlepiej i wkrótce niepocieszeni ruszamy w dalszą drogę.

Kilkanaście minut później dziewczyny rozsiadają się na kamieniach przy Żabim Stawie Niżnym, a ja idę przyjrzeć się żlebowi, którym zamierzamy wejść na grań Młynarza. Nie widzę żadnej ścieżki, ale wygląda na to, że trudności podejścia sprowadzą się do omijania kęp kosówek i wyszukiwania najmniej stromych odcinków.

Żleb prowadzący na Przełęcz Korosadowicza
Ostatecznie okazuje się, że wędrówka po trawkach przypomina tą, którą odbyłem w zeszłym roku w Stefanowym Żlebie i z radością skręcam w kierunku dróżki, którą dostrzegam w 1/3 wysokości stoku. Kontynuujemy podejście, uważając by nie zgubić śladu (ścieżka jest słabo wydeptana) i wkrótce docieramy do rozdzielającej dwa wierzchołki Małego Młynarza Przełęczy Korosadowicza.

Pejzaż jest doskonały i choć mamy świadomość, że to dopiero przedsmak tego, co czeka na nas w najwyższym punkcie masywu, zaczynamy zastanawiać się, czy dzierżąca dotychczas palmę pierwszeństwa w kategorii najlepszych widokowo miejsc w Tatrach Szeroka Jaworzyńska utrzyma pozycję lidera.

Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku dobrze widocznego wierzchołka Wielkiego Młynarza z zamiarem jak najściślejszego trzymania się grani. Dostarcza nam to nie tylko dodatkowych emocji, ale i pozwala mocno zaoszczędzić czas – poruszająca się obchodzącą skałki ścieżką dwójka słowackich biegaczy pomimo bardzo dobrego tempa nie zyskuje nad nami większej przewagi.

Sytuacja zmienia się dopiero na wysokości Pośredniego Młynarza. Podczas gdy Słowacy schodzą po zboczu i omijają szczyt szerokim łukiem, my postanawiamy wdrapać się na niego dobrze urzeźbionym kominkiem. Kosztuje nas to kilka minut, ale nie mamy wątpliwości, że było warto. Tym bardziej że wbrew naszym obawom zejście z wierzchołka nie jest trudne technicznie i nie zmusza nas do powrotu tą samą drogą.

Pierwsze problemy orientacyjne pojawiają się przed kulminacyjnym momentem wycieczki. Prowadzący w kierunku Wielkiego Młynarza żleb jest szeroki i daje wiele opcji podejścia, ale spora kruszyzna powoduje, że zaczynamy rozglądać się za ścieżką i kopczykami. Gdy w końcu udaje nam się je wypatrzeć, wyprowadzają nas one na manowce – ostatni stoi w miejscu, z którego jedyny rozsądny wariant prowadzi stromym terenem w kierunku szczytu.

Lokalizacja ostatniego kopczyka (czerwona strzałka) i miejsce, do którego prawdopodobnie należało się kierować (strzałka niebieska)
Ruszam do góry, starając się nie zapchać w trudności. Po ilości mchu na kamieniach widzę, że raczej mało kto tędy chodzi, ale wygodne chwyty i stopnie powodują, że nie martwię się, czy jesteśmy na właściwej drodze. Dziewczyny radzą sobie dzielnie i wkrótce docieramy na grań. Kilka minut później stajemy na Wielkim Młynarzu.

Szeroka Jaworzyńska zostaje zdetronizowana. Jesteśmy niemal z każdej strony otoczeni szczytami, a bliskość Mięguszy, Rysów, Ganku i Wysokiej nadaje panoramie niepowtarzalnego charakteru. Bez trudu rozpoznajemy pozostałe tatrzańskie kolosy. Mój wzrok zatrzymuje się na dłużej naj Kończystej, wiodącej na Gerlach Drodze Martina i Małej Wysokiej – wspomnienia i plany mieszają się ze sobą i powodują, że nie mam ochoty ruszać się z miejsca.

I pewnie zapuściłbym tu przysłowiowe korzenie, gdyby nie stado owadów, które obłażą nas jak wściekłe. Nic nie pomaga odganianie i eksterminacja najbardziej namolnych osobników. Jesteśmy łatwym celem i naszą jedyną nadzieją na ocalenie skóry okazuje się ucieczka ze szczytu. Na szczęście udręka kończy się już kilka metrów niżej. Insekty odpuszczają, a my rozsiadamy się przy otoczonym kamieniami miejscu noclegowym i ponownie oddajemy podziwianiu widoków.

Na niebie pojawia się coraz więcej chmur i staje się jasne, że wkrótce czeka nas załamanie pogody. Ponieważ w równym stopniu martwi mnie perspektywa deszczu, jak i zasnuwających dalszą drogę mgieł, proponuję przerwać i tak przydługi już odpoczynek i ruszyć w kierunku Młynarzowej Przełęczy.

Niechętnie opuszczamy Młynarza i dobrze widoczną ścieżką pokonujemy kolejne metry grani. W pewnym momencie patrzę w kierunku Orlej Perci i mocno przyspiesza mi puls, gdyż nad Granatami zbierają się czarne burzowe chmury. Chcę jak najszybciej wejść do żlebu opadającego do Doliny Ciężkiej, więc przyspieszam kroku i nawołuję dziewczyny, które jak gdyby nigdy nic robią sobie kolejne zdjęcia z Mordorem w tle.

Ulewa dopada nas na Młynarzowej Przełęczy. Znajdujące się pod nią trawki momentalnie zmieniają się w ślizgawkę i zejście staje się niebezpieczne. Jeszcze gorzej jest, gdy pod nogami pojawiają się kamienie. Moje buty tracą resztki przyczepności i czuję się, jakbym poruszał się na łyżwach. Nastrój pogarszają obniżające się chmury, a jedynym pocieszeniem jest to, że ciągle znajdujemy się poniżej ich pułapu.

Po drobnych problemach technicznych w okolicy charakterystycznego kamiennego dachu kontynuujemy zejście po piargach i po kilkudziesięciu minutach docieramy na dno doliny. Tu czeka nas przedzieranie się przez wysoką trawę i przeprawa przez wezbrany strumyk. Ostatecznie udaje nam się dotrzeć do ścieżki przecinającej dolinę i w znacznie już lepszych nastrojach ruszamy w kierunku Polany pod Wysoką.

Zejście jest strome i niewygodne i zajmuje zdecydowanie więcej czasu niż zakładaliśmy. W końcu dolatują do nas jakieś głosy, a gdy mijamy dwójkę turystów, zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w pobliżu potoku płynącego przez Dolinę Białej Wody. Martwię się nieco stanem przerzuconego przez niego sfatygowanego mostku, ale okazuje się, że przeszedł on już do lamusa, a w pobliżu pojawiła się nowa, stabilna konstrukcja.

Po krótkiej przerwie na taborze ruszamy w kierunku Łysej Polany. Droga dłuży się niemiłosiernie, ale nie dziwi nas to zbytnio, ponieważ mamy do przejścia ponad 9 km. Na parking docieramy wieczorem i ruszamy do Zakopanego. Stąd kierujemy się na Śląsk i jakby wrażeń było mało, korki wydłużają naszą podróż niemal dwukrotnie.