Mała Babia Góra i Babia Góra z Zawoi – opis wycieczki na najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego przez Przełęcz Jałowiecką.




Mała Babia Góra i Babia Góra z Zawoi
Przebieg: Zawoja – Przełęcz Jałowiecka – Mała Babia Góra – Babia Góra – Schronisko Markowe Szczawiny – Zawoja
Dystans: 19.6 km
Szacowany czas przejścia: 7:13 h
Suma podejść: 1235 m
Suma zejść: 1235 m
Szczyty na szlaku: Jałowcowy Garb (1017 m), Mała Babia Góra (1517 m), Babia Góra (1725 m)
Parking: bezpłatny
Schroniska na szlaku: Schronisko PTTK Markowe Szczawiny
Trudności techniczne: brak
Wycieczkę rozpoczynamy w Zawoi na parkingu przy wyciągu narciarskim Baca. Miejsc postojowych jest mało, ale plac nie cieszy się popularnością i nie powinno być problemu z zaparkowaniem o dowolnej godzinie, w każdym dniu tygodnia. Przy parkingu znajduje się polana z dużą drewnianą wiatą, kilkoma ławkami i przenośną toaletą. Sielankowy nastrój podkreśla widok masywu Babiej Góry i niewielki ruch na drodze. Pomimo tego, że miejsce jest bardzo zadbane, nikt nie pobrał od nas opłaty.

Dzisiejszą wędrówkę traktujemy jako przetarcie przed czekającym nas wkrótce nieco bardziej wymagającym trekkingiem i jest ona okazją do poznania się z Izą, którą na wspólny wypad namówiła Iwona. Ponieważ Tomek sumiennie robi formę, nieco obawiam się jego tempa, ale mam nadzieję, że obecność dziewczyn skutecznie ograniczy jego sprinterskie zapędy.

Niemal od razu okazuje się, jak wiele mądrości kryje się w stwierdzeniu „nadzieja matką głupich” – kolega rusza z kopyta, a koleżanki postanawiają dzielnie dotrzymać mu kroku. Początkowo idziemy łagodnie wznoszącą się drogą asfaltową, lecz gdy ta kończy się i skręcamy w stromą leśną ścieżynkę, zaczynam zastanawiać się, czy po zdecydowanie zbyt długiej przerwie w chodzeniu po górach, nie wyzionę na niej ducha.

Czarny szlak wyprowadza nas na Jałowiecką Przełęcz, gdzie po raz pierwszy spotykamy innych turystów. Nieśmiało patrzę na tabliczkę informującą o sugerowanym czasie dojścia na Małą Babią Górę, ale nie biorę sobie do serca jej wskazań, ponieważ jak dobrze pamiętam mamy przed sobą dość strome podejście, a ponieważ nasz przewodnik nie ma ochoty nas oszczędzać, jest bardzo prawdopodobne, że dojdziemy na nią znacznie szybciej.

Wkrótce przekonujmy się, dlaczego szlak, którym idziemy, nie jest popularnym wariantem podejściowym. Za Żywieckim Rozstajem robi się stromo i chociaż wyliczamy z Tomkiem, że na odcinku 2 km nachylenie terenu nie przekracza 20 stopni, zderzamy się z fragmentami, które skutecznie sprawdzają naszą wydolność. Iza, przedstawiona nam jako „niezły harpagan„ ciśnie zawzięcie i jedynie Iwona, która już w samochodzie skarżyła się na nudności, wygląda coraz mniej ciekawie.

Postanawiamy się zatrzymać, ale ponieważ do wierzchołka Małej Babiej pozostało nam zaledwie kilkaset metrów, przerwa jest krótka. Idziemy dalej i na dłuższy odpoczynek pozwalamy sobie na urokliwej polance w pobliżu tabliczki szczytowej. Jemy drugie śniadanie, cieszymy się doskonałą pogodą (zapowiadano deszcz, ale nic nie wskazuje na to, by te prognozy miały się sprawdzić) i przyglądamy się dalszej drodze. Nie wygląda ona groźnie, ale wszyscy wiemy, że w tym przypadku pozory bardzo mylą.

Po przerwie schodzimy wygodnym, kamiennym chodnikiem na Przełęcz Brona. Teraz czeka nas dość wymagający fragment, podczas którego na odcinku 1 km będziemy musieli pokonać ponad 300 metrów przewyższenia. Ruszamy spokojnie, jednak wkrótce dziewczyny nabierają sporej prędkości i musimy je gonić.

Na szczycie wyjątkowo nie wieje. Postanawiamy wykorzystać tę niecodzienną okoliczność i pozostać tu dłużej niż zwykle. Siadamy na zwalniających się miejscach przy charakterystycznym kamiennym murku i oddajemy się podziwianiu widoków. Kieruję wzrok w stronę Tatr i zastanawiam się, kiedy rozpocznie się w nich długo wyczekiwany sezon letni – maj zbliża się już ku końcowi, ale niskie temperatury nie dają nadziei na szybkie stopnienie zalegającego w wyższych partiach śniegu.

Niechętnie opuszczamy Babią, ale mamy przed sobą jeszcze czasochłonny powrót do Zawoi z przystankiem w schronisku na Markowych Szczawinach. Ponownie kierujemy się na Przełęcz Brona, jednak tym razem idziemy ostrożnie, uważając, by nie stracić równowagi na śliskich kamieniach. Podobnie jest za przełęczą – wymagające, kamienne schody kończą się dopiero w pobliżu zabudowań.

W schronisku jest nadzwyczaj mało ludzi. Siadamy przy stole na zewnątrz i postanawiamy uzupełnić płyny. Okazuje się, że Markowe Szczawiny serwują Kofolę, co natychmiast plasuje je w czołówce moich ulubionych bufetów w Beskidach. Pół godziny później wchodzimy na zielony szlak i rozpoczynamy kolejną przechadzkę po misternie układanych kamulcach. Droga jest długa i monotonna i cieszę się, że pokonujemy ją w tę stronę.

Gdy wydaje się, że wycieczka dobiega końca i nie wydarzy się już nic ciekawego, Iwona proponuje mi pomoc w zdobyciu karty dużej rodziny, co w obliczu posiadania jednego dziecka, niezależnie od jej intencji, brzmi cokolwiek dwuznacznie, a Tomek postanawia zafundować nam skrócik, który wiedzie przez stoki Małego Kozuba i wymaga ponownego przestawienia się na wędrówkę do góry.

Przynajmniej jeden z pomysłów okazuje się strzałem w dziesiątkę (drugi wciąż pozostaje w fazie „obiecanki – cacanki”) – podejście kończymy na rozległej polanie, z której roztacza się doskonały widok na Babią Górę z jednej i niewybitne szczyty Beskidu Żywieckiego z drugiej strony. Po kilku minutach docieramy do stoku, u podnóża którego zostawiliśmy samochód i resztę drogi pokonujemy na przełaj.