Opis wycieczki na Kozi Wierch zimą. Szlak z Doliny Pięciu Stawów Polskich. Informacje praktyczne, duża ilość zdjęć.




Kozi Wierch zimą
Przebieg: Palenica Białczańska – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Kozi Wierch – Dolina Pięciu Stawów – Palenica Białczańska
Dystans: 20.6 km
Szacowany czas przejścia: 9:05 h
Suma podejść: 1446 m
Suma zejść: 1446 m
Szczyty na szlaku: Kozi Wierch (2291 m)
Parking: 45 zł, konieczność rezerwacji online
Schroniska na szlaku: Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
Trudności: na grani lekka ekspozycja, konieczny sprzęt zimowy (raki, czekan, kask) i umiejętność korzystania z niego w poprawny sposób.
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu TPN w Palenicy Białczańskiej. Koszt parkowania jest zmienny i zależy od popytu na bilety – nam udaje się je nabyć za 45 zł, co przy obowiązujących tu standardach jest opłatą dość niską (w szczycie sezonu, przy ładnej pogodzie ceny oscylują wokół 80 zł) Bilety należy zakupić online, na oficjalnej stronie Parku. Należy pamiętać, że w przypadku zapełnienia parkingu w Palenicy, pomimo posiadania biletu, zostaniemy zgodnie z regulaminem skierowani na parking przy rondzie w Łysej Polanie.

Na drodze do Morskiego Oka miejscami nie ma śniegu i tylko spore oblodzenie przypomina nam, że jest środek lutego. Zastanawiamy się, co czeka nas wyżej – wiemy, że powyżej schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich śniegu jest pod dostatkiem, ale nie mamy pewności, jak wygląda Dolina Roztoki. Dochodzimy do Wodogrzmotów Mickiewicza, podchodzimy oblodzonymi, kamiennymi schodami i oddychamy z ulgą – w dolinie panuje zima.

Na szlaku nie ma tłumów. Mijamy zaledwie kilka osób, co jest tym dziwniejsze, że przez ostatnie dwa tygodnie pogoda w Tatrach była kiepska, a na dziś prognozowano bardzo dobre warunki. Dość sprawnie docieramy do miejsca, w którym rozpoczyna się zimowy wariant podejścia do schroniska, zakładamy raki i wchodzimy w stromiznę.

Wbrew obiegowym opiniom podejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich w okresie zimowym nie jest dziecinnie proste. Należy być tu wyposażonym w kask, raki i czekan, ponieważ upadki na zboczu o takim koncie nachylenia z reguły kończą się niekontrolowanymi zjazdami, w efekcie których często dochodzi do bardzo poważnych urazów. Oczywiście śmiałków przemierzających ten stok w adidasach nie brakuje, ale w trosce o własne bezpieczeństwo, zdecydowanie nie należy brać z nich przykładu.

Po kilkunastu minutach mozolnego marszu pokonujemy ostatnie metry przewyższenia i wchodzimy do Doliny Pięciu Stawów. Widok jak zwykle zapiera dech – podziwiamy Miedziane, Szpiglasowy i Gładki Wierch oraz cel naszej wycieczki – Kozi. Robimy kilka zdjęć i schodzimy do schroniska. Nie wchodzimy jednak do środka, ponieważ mamy w planach zatrzymać się tu na dłużej w drodze powrotnej.

Im bliżej jesteśmy Koziego Wierchu, tym bardziej dziwię się, że nie dostrzegam podchodzących na niego osób. Dopiero przy rozejściu szlaków wypatruję dwie sylwetki poruszające się z trudem środkiem żlebu. Kilkadziesiąt metrów przed nami idzie też dwóch chłopaków, którzy mijali nas koło schroniska. Dochodzimy do nich, gdy odpoczywają i po wymianie uwag na temat wariantów obejścia żlebu (przy lawinowej dwójce i topniejącym, sypkim śniegu podejście żlebem wydaje się nam skrajnie niebezpieczne) postanawiamy, że dalej pójdziemy razem. Decydujemy się na wchodzenie przy skałach z lewej, ponieważ dostrzegamy tam pozostałości śladu sprzed kilku dni.

Nasi nowi koledzy z narzucają niezłe tempo, dzięki czemu szybko pokonujemy kolejne metry. Wybór drogi okazuje się właściwy – śnieg jest sypki i wyjeżdża spod butów, ale na ogół jest dość płytki, więc podejście nie kosztuje nas zbyt wiele sił. Poważniejszym problemem okazuje się trawers zbocza, który musimy wykonać kilkadziesiąt metrów poniżej wierzchołka – idziemy tu czujnie, ponieważ stok sprawia wrażenie, jakby miał zaraz wyjechać.

Po wykonaniu trawersu wchodzimy do żlebu i pokonujemy nim ostatnie metry podejścia. Mijamy tu schodzącą, widzianą przez nas wcześniej dwójkę turystów. Dowiadujemy się, że droga granią na wierzchołek nie jest przetarta i nie zdecydowali się oni na zakładanie śladu. Mówią, że to zbyt ryzykowne, co kwitujemy szerokimi uśmiechami i mówimy im, że większego ryzyka, niż te, które podejmowali, podchodząc żlebem, trudno nam sobie wyobrazić.

Po wejściu na grań dostrzegam bezpieczny sposób dotarcia na szczyt i rozpoczynam zakładanie śladu. Po kilku minutach staję na Kozi Wierchu. Wołam chłopaków, którzy fotografują z zapałem w okolicach żlebu i oddaję się podziwianiu widoków. Panorama jest niesamowita – obserwuję Tatry Bielskie, Wysokie i Zachodnie, dłużej przypatruję się Świnicy i Orlej Perci. Na wierzchołek wchodzi Marek, a chwilę po nim „krakusy”.

Błogi nastrój zakłóca nam śmigłowiec TOPR, który rozpoczyna akcje w okolicy Czarnego Stawu Gąsienicowego – góry po raz kolejny przypominają, że potrafią być groźne. Na szczycie pojawia się turysta, który dziękuje nam za założenie dobrego śladu. Gdy patrzymy w dół, widzimy, że niestety tylko on jeden postanowił z niego skorzystać – kilka osób podchodzi żlebem, nie robiąc sobie nic z grożącego w nim niebezpieczeństwa.

Po dłuższej przerwie opuszczamy szczyt i po własnych śladach schodzimy, a miejscami, mając niezłą zabawę, zjeżdżamy do doliny. Idziemy do schroniska, w którym po raz kolejny jestem pełen uznania dla obowiązującego cennika (szarlotka + izotonik za 25 zł), po czym udajemy się w drogę powrotną. Na zejściu do Doliny Roztoki jesteśmy świadkami „zjazdów” źle wyekwipowanych osób, które mają problem z poruszaniem się w stromym terenie. Podczas jednego z nich dwie dziewczyny tracą kontrolę – przy dużej prędkości, każda z nich obraca się kilkukrotnie na stoku i, pomimo iż udaje im się w końcu zahamować, obie są mocno poobijane. Klną siarczyście i narzekają na ból, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że szczęście wyjątkowo im dzisiaj sprzyjało. Dziewczynami zajmują się idący z nimi koledzy, my udajemy się w swoją drogę. Przed godziną siedemnastą docieramy na parking i wracamy do domów.