


Koniec testów e-busa na drodze do Morskiego Oka.
Po burzy medialnej spowodowanej kolejnym, tym razem dobrze udokumentowanym, upadkiem konia na trasie do Morskiego Oka, TPN zgodził się na przetestowanie innego środka transportu. Elektryczny bus jeździł przez 11 dni, przewiózł około 200 osób, a po jego użytkowaniu wyciągnięto kilka wniosków.
Po pierwsze, okazało się, że pojazd bez problemu radził sobie na trasie i choć kursował 4 razy dziennie, pojemność baterii pozwalała na wykonanie dwóch kolejnych przejazdów (zapewne nie bez znaczenia była w tym przypadku funkcja rekuperacji – bus odzyskiwał podczas zjazdu kilka procent energii). Nie było też problemów ze stromymi podjazdami i zjazdami, ale jak zaznaczono, nie wiadomo jak wyglądałoby to w okresie zimowym.

Fot. PAP/Grzegorz Momot
Po drugie bus wyposażony w 12 miejsc siedzących i dziesięć stojących, posiadał tylko jedno miejsce na wózek dla osób niepełnosprawnych, co w przypadku dedykowania dla nich tego środka transportu, okazało się ilością niewystarczającą.
Po trzecie – pojazd był zbyt cichy. Kierowcy narzekali, że turyści nie słyszą nadjeżdżającego busa, a ponieważ na terenie TPN nie można używać klaksonu, musieli oni bardzo zwalniać, a nawet otwierać okno i krzyczeć na gapiów.

Fot. East News/Paweł Murzyn
W efekcie testy „pokazały mankamenty”, TPN przygotowuje się do sprawdzenia innych pojazdów, a fiakrzy zacierają ręce, bo testy dowiodły, że nie muszą się oni bać o utratę pracy czy choćby ograniczenie ilości kursów.
W gruncie rzeczy mamy tu bowiem do czynienia nie tylko z testowaniem komunikacji dodatkowej zamiast zastępczej, ale także z próbą „rozwiązania, którego nikt nie potrzebował, problemu, którego nikt nie miał” – osoby niepełnosprawne, które chciały dojechać nad Morskie Oko, mogły dotychczas wystąpić o zgodę na przebycie jej własnym samochodem, a ponieważ taką zgodę otrzymywały, nie potrzebowały dowożącego je na miejsce busa.

Fot. PAP/Grzegorz Momot
W ten sposób dyrekcja TPN po raz kolejny w jawny sposób zakpiła z opinii publicznej i zablokowała kluczową w tym kontekście możliwość sprawdzenia, czy turyści, mający wybór skorzystaliby z „elektryka” czy fasiąga, co dałoby odpowiedź na pytanie, czy fasiagi cieszą się popularnością, bo są, jak bredzi starosta tatrzański, lubianym i cenionym dziedzictwem Podhala, czy dlatego, że turyści nie mają możliwości wjechania do Moka innego rodzaju pojazdem.
Nie mam wątpliwości, że testy innych busów wykażą kolejne pseudoproblemy, których rozwiązanie wymagać będzie wielu miesięcy przemyśleń i przewyższającego korzyści nakładu środków. Mam tylko nadzieję, że więcej osób dostrzeże jaki cel przyświeca dyrekcji TPN i nie będzie trzeba w tym celu sprawdzać na drodze do Morskiego Oka pojazdów dla kosmonautów i Beduinów.
