Jakubina zimą – opis wycieczki na szczyt w Tatrach Zachodnich. Wejście od Doliny Chochołowskiej przez Kończysty i Jarząbczy Wierch.




Jakubina zimą
Przebieg: Siwa Polana – Kończysty Wierch – Jarząbczy Wierch – Jakubina- Kończysty Wierch – Siwa Polana
Dystans: 24.7 km
Szacowany czas przejścia: 10:40 h
Suma podejść: 1740 m
Suma zejść: 1740 m
Szczyty na szlaku: Trzydniowiański Wierch (1758 m), Kończysty Wierch (2002 m), Jarząbczy Wierch (2137 m), Jakubina (2194 m)
Parking: 20 zł, płatne przy wjeździe
Schroniska na szlaku: brak
Trudności techniczne: niewielkie trudności techniczne na odcinku Kończysty Wierch – Jarząbczy Wierch. Ze względu na małą popularność szczytu w okresie zimowym , może być konieczne zakładanie śladu na Jakubinę
Wycieczkę rozpoczynamy w Siwej Polanie. Samochód zostawiamy na placu znajdującym się najbliżej wejścia na teren parku. Podobnie jak na pozostałych parkingach w okolicy, całodzienny postój kosztuje tu 20 zł, a ponieważ miejsc jest dużo, we wczesnych godzinach porannych nie ma problemu z ich dostępnością. Opłata pobierana jest przy wjeździe przez sympatycznych panów z obsługi. Stali bywalcy mogą liczyć na zniżki.
Na miejsce dojeżdżamy dziś bardzo szybko (jesteśmy przed 6.00). Niby nie powinno mnie to dziwić, bo rola kierowcy przypadła tym razem, znanemu z ciężkiej nogi Krzyśkowi, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się tak zaszaleć. Domyślam się, że duży wpływ na jego zachowanie za kółkiem miała teoria Tomka, która łączy styl jazdy z temperamentem w alkowie, a którą nieopatrznie przedstawiłem chłopakom na początku podróży. Co prawda teoria dotyczy kobiet, ale najwidoczniej Krzychu wziął ją sobie do serca i postanowił pokazać, na co go stać.

Pomimo wczesnej pory, na parkingu stoi już sporo pojazdów. Lawinowa dwójka nie odstraszyła turystów, ale trzeba przyznać, że w obecnych warunkach, wycieczki na pobliskie szczyty są względnie bezpieczne. Ruszamy w głąb Doliny Chochołowskiej z zamiarem jak najszybszego dotarcia do celu, ponieważ dzień ma być słoneczny i ciepły, a topiący się śnieg, może mocno utrudnić poruszanie się po zboczu Jakubiny.

Sprawnie docieramy do Polany Trzydniówki i zderzamy się z kilkunastoosobową grupą turystów. Pierwszy raz widzę tu taką ilość osób i zastanawiam się, czy wyżej będzie podobnie. Wchodzimy do żlebu Krowaniec, a gdy robi się stromo i ślisko zakładamy raki. Marek i Krzysiek idą przodem, ja powoli ruszam za nimi.

Od tygodnia walczę z przykurczem barku, który dał mi się we znaki w Karkonoszach. Rekonwalescencji nie pomogła czwartkowa wizyta na siłowni – po niej ból się nasilił i nie daje o sobie zapomnieć nawet w trakcie spokojnego marszu. Znacznie gorzej jest, gdy zaczynam podpierać się na kijkach podczas pokonywania podejścia na Trzydniowiański Wierch. Czuję bark przy każdym ruchu ręką i zastanawiam się, jak długo wytrzymam bez środków przeciwbólowych. Postanawiam jednak nie łykać niczego do momentu, w którym będę do tego zmuszony i z grymasem na twarzy pokonuję kolejne metry przewyższenia.

Odcinek w lesie przypomina nam o tegorocznych anomaliach pogodowych. W połowie stycznia w Tatrach zalega bardzo mało śniegu i w efekcie na szlaku, którym idziemy, wystaje spod niego większość drewnianych schodów. A ponieważ poranny mróz osadził na nich cienką warstwę lodu, musimy zachować większą niż zwykle czujność. Zaczynamy się martwić, jak wyglądać będzie to miejsce w drodze powrotnej.

Po wyjściu ponad linię lasu wędrówka staje się znacznie przyjemniejsza – idziemy po dobrze ubitym, przymrożonym śniegu. Wchodzimy na wzniesienie przed Trzydniowiańskim i chwilę później docieramy na jego wierzchołek. Rozsiadamy się wygodnie i wpatrujemy w szczyty Tatr Zachodnich. Marek, który aktualnie szkoli się na przewodnika beskidzkiego, żartuje, że gdy na szczycie pojawi się Krzysiek, oznajmimy mu przewodnickim zwyczajem, że ponieważ odpoczywał na podejściu, od razu ruszamy dalej. Mamy jednak na tyle dobry czas, że nie musimy się spieszyć i po kilku minutach nasz kolega dosiada się do nas na przerwę na posiłek.

Podejście na Kończysty jest dobrze przedeptane i ubite. Na zimowym wariancie nie ma zbyt dużej ilości śniegu, ale jest on dobrze zmrożony i nie ma żadnych problemów ze sprawną wędrówką. Zauważam, że największy ból odczuwam po przerwach w marszu, dlatego staram się zatrzymywać wyłącznie w celu zrobienia kilku zdjęć. W efekcie na pierwszym dzisiejszego dnia dwutysięczniku staję po niespełna 30 minutach, a chwilę po mnie na szczyt wchodzi Marek.

„Odpoczywający” po drodze Krzysiek postanawia nie zatrzymywać się na Kończystym i natychmiast rusza w kierunku Jarzabczego Wierchu. Puszczamy go „samopas”, po czym zakładamy kaski, bierzemy do rąk czekany i zaczynamy go gonić. Ponadprzeciętne tempo Marka skutkuje tym, że pościg nie trwa długo, siłą inercji mijamy kolegę i kontynuujemy wędrówkę po grani.

Odcinek między Końzystym a Jarząbzym jest nieco bardziej wymagający technicznie. Przede wszystkim nie brakuje tu miejsc, w których tragicznym skutkom upadku mogłoby zaradzić jedynie umiejętne hamowanie czekanem, są też fragmenty wymagające użycia jego głowicy lub rąk. Z powodu malej ilości śniegu, napotykamy większe niż zwykle przeszkody tuż przed tabliczką kierującą w stronę Wołowca (odsłonięte głazy), ale nie sprawiają nam one większej trudności i wkrótce stajemy na Jarząbczym Wierchu.

Jeden rzut oka w kierunku Jakubiny daje mi pewność, że dawno nikt na nią nie szedł. Ponieważ jest coraz cieplej, postanawiam od razu ruszać dalej i rozpoczynam torowanie. Pierwsze metry przypominają to, co znam z zeszłego roku (wówczas z powodu kiepskiej widoczności nie udało nam się dotrzeć do celu) – zapadam się w miękkim puchu, nie mając pewności, co czeka mnie przy kolejnym kroku. Na szczęście głęboki śnieg dość szybko się kończy i mogę skupić się na wybieraniu optymalnego wariantu dojścia.

Idę wolno mając świadomość, że w każdej chwili mogę wpaść między znajdujące się pod śniegiem kamienie i staram się zakładać ślad tak, żeby był on bezpieczny dla mnie i idących za mną osób. Mocno pomocne są w tym wystające spod śniegu skałki – nie musze martwić się, w którym miejscu zaczynają się śnieżne nawisy i nie schodzę na narażony na lawiny stok z prawej strony. W kilku miejscach przeszkadza mi sypki śnieg, ale dochodzę do wniosku, że w sumie jest dużo lepiej, niż się spodziewałem i ostrożnie pokonuję kolejne metry.

Kilkanaście minut później przechodzę przez ostatni stromy fragment i docieram do wierzchołka. Staję przy charakterystycznym słupku i wpatruję się panoramę tatrzańskich szczytów. Widok z Jakubiny jest rozległy: oprócz dobrze widocznych wierzchołków Tatr Zachodnich, dostrzec można stąd min. Krywań, Gerlach, Wysoką, Rysy, Lodowy, Kołowy i Jagnięcy Szczyt oraz Świnicę, Kozi Wierch i Granaty.

Wkrótce dochodzą do mnie Marek i Krzysiek i robimy długą zasłużoną przerwę, a po kilkudziesięciu minutach ruszamy w drogę powrotną. Śnieg jest coraz gorszej jakości, ale poruszanie się po własnych śladach jest znacznie przyjemniejsze niż ich zakładanie. Dość szybko docieramy na Jarząbczy i kontynuujemy zejście.

Na grani wypatrujemy miejsca, które zdaniem Krzyśka doskonale nada się do ćwiczenia hamowania czekanem. Mamy niezły czas i dochodzimy do wniosku, że wartko poświęcić na to kilkanaście minut. Gdy jednak docieramy do charakterystycznej niecki, okazuje się, że śnieg jest zbyt miękki i nie można nabrać wystarczającej prędkości. Niepocieszeni ruszamy w dalszą drogę, mijamy Kończysty Wierch i kontynuujemy marsz na Trzydniowiański.

Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie poczekać na zachód słońca, ale ponieważ zostało do niego jeszcze prawie półtorej godziny, decydujemy się na powrót do doliny. Krzysiek wyrywa do przodu i szybko pokonuje kolejne metry niebezpiecznego odcinka w lesie. My z Markiem postanawiamy zachować tu większą ostrożność ze względu na duże nastromienie oraz rozmiękły, miejscami przymarzający śnieg i prześwitujące spod niego kamienie.

Po kilkudziesięciu minutach schodzimy do Doliny Chochołowskiej i rozpoczynamy ostatni, najmniej przyjemny odcinek wycieczki tj. ponad 6 km marsz na parking. Droga jak zwykle dłuży się niemiłosiernie, ale staramy się zachować dobre tempo i dzięki temu w miarę szybko docieramy na miejsce. Zastanawiamy się, jak wyglądać będzie droga powrotna, ponieważ skończył się trwający dwa dni turniej skoków narciarskich w Zakopanem, ale tym razem udaje nam się uniknąć korków i szczęśliwie wracamy na Śląsk.