Granaty zimą – opis wycieczki na Skrajny, Pośredni i Zadni Granat. Szlak z Kuźnic, przez Murowaniec.





Granaty zimą
Przebieg: Kuźnice – Murowaniec – Skrajny Granat – Pośredni Granat – Zadni Granat – Murowaniec – Kuźnice
Dystans: ok. 21 km
Szacowany czas przejścia: ok 10:30 h
Suma podejść: 1568 m
Suma zejść: 1568 m
Szczyty na szlaku: Skrajny Granat (2228m), Pośredni Granat (2234 m), Zadni Granat (2240 m)
Parking: 30 zł, płatne u osoby z obsługi
Schroniska na szlaku: Schronisko PTTK na Hali Gąsienicowej (Murowaniec)
Trudności techniczne: Szlak dla osób potrafiących korzystać ze sprzętu zimowego oraz obytych z ekspozycją. Przejście ze Skrajnego na Zadni Granat trudne technicznie (w niesprzyjających warunkach trudność może być bardzo duża)
Wycieczkę rozpoczynamy w Kuźnicach. Samochód zostawiamy tradycyjnie na Parkingu P13, na którym postój niezależnie od ilości turystów, którzy aktualnie oblegają Zakopane, kosztuje 30 zł (na innych parkingach w okolicy, opłaty rosną proporcjonalnie do ilości pojazdów przyjeżdżających do stolicy Tatr i w szczycie sezonu potrafią być nawet dwukrotnie wyższe). Opłatę pobierają osoby z obsługi i to one wskazują miejsca, w których należy zapakować. Ponieważ plac jest mały, a auta ustawiane dość ciasno, jeśli planujemy wczesny powrót, warto zwrócić uwagę, by nikt nas nie zastawił.

W planach mamy wejście na Skrajny Granat, a w sprzyjających warunkach także na Granat Pośredni i Zadni. Największą niewiadomą jest pogoda, ponieważ tym razem można odnieść wrażenie, że prognozy, którymi zwykle kierujemy się w górach, dotyczą zupełnie innych miejsc: Meteoblue mówi o niemal bezchmurnym niebie od rana, do późnych godzin popołudniowych, wg IMGW możemy spodziewać się inwersji i stopniowej poprawy pogody, która rano ma być wręcz fatalna.

Jadąc na Krzeptówki, z których odbieramy Patrycję, przyglądamy się Giewontowi i nadciągającym nad jego wierzchołek chmurom. Niestety wszystko wskazuje na to, że szybko nie ujrzymy dziś słońca. Wkrótce okazuje się też, że brak perspektyw na ciekawe widoki nie jest jedynym zmartwieniem uczestników dzisiejszej wycieczki – Patrycja oznajmia na dzień dobry, że boi się tempa Tomka, Tomek zaczyna się tłumaczyć i rugać złe języki, ja udaję, że nie wiem o co chodzi, a Magda zastanawia się, ile było prawdy w słowach dobrego języka o moim górskim rozsądku.

Z parkingu kierujemy się dobrze wydeptaną ścieżką w kierunku podejścia na Nosal. Nieco dalej skręcamy w prawo i dochodzimy do ulicy Przewodników Tatrzańskich. Kilkanaście minut później kupujemy bilety do parku i ruszamy niebieskim szlakiem na Halę Gąsienicową. Ponieważ przypisano mi rozsądek, postanawiam wczuć się w rolę i zamiast ścigać się z kolegą, człapię za dziewczynami na końcu stawki. Co ciekawe, pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę – mam czas na robienie nonsensownych fotek (jest takie zachmurzenie, że niewiele widać), dziewczyny idą swoim tempem, a Tomek, który czuje za plecami jedynie oddech pustki, co pewien czas zatrzymuje się i czeka, aż do niego dojdziemy.

Z coraz większym niepokojem spoglądamy na niebo i choć kilkukrotnie wydaje nam się, że dostrzegamy jakieś przejaśnienia, postanawiamy nie pchać się w takich warunkach wyżej. Idziemy do Murowańca, oglądamy obraz z kamer internetowych na Łomnicy i Kasprowym Wierchu i przekonujemy się, że sprawdzają się przepowiednie IMGW – od Słowacji nadciąga rozpogodzenie, i wygląda na to, że chmury wiszą nisko i kończą się na wysokości około 2000 metrów. Decydujemy się poczekać kilkadziesiąt minut i w dalszą drogę ruszyć przed godziną 9.00.

Nad Czarnym Stawem widoczność jest co prawda lepsza, ale wszystkie okoliczne szczyty kryją się w chmurach. Przez chwilę zastanawiam się, czy po ostatnich opadach śniegu szlak będzie przetarty, ale wkrótce dostrzegamy kilka grupek turystów kierujących się w stronę naszego celu. Przyspieszamy kroku, przechodzimy przez staw, zakładamy zimowy sprzęt i ruszamy do góry.

Tym razem idę drugi. Mój rozsądek ustąpił miejsca instynktowi, gdy zza chmur zaczęło przebijać czyste niebo i stało się jasne, że na górze będziemy mieć świetne warunki. Nasze koleżanki idą sprawnie i bez trudu mijają kolejne osoby. Co pewien czas zatrzymujemy się, żeby zachować z nimi bezpieczny kontakt wzrokowy, a gdy się zbliżają, słyszymy ich głośne rozmowy. Żartujemy, że tylko kobiety potrafią dyskutować, nawet wtedy, gdy z powodu wysiłku mają problem ze złapaniem tchu. Pokonujemy żleb i dochodzimy do pierwszego tego dnia łańcucha.

Tomek sugeruje, żebyśmy poczekali przy nim na dziewczyny, bo nie wie, jak poradzi sobie w tym miejscu Magda (Patrycja ma większe doświadczenie i miejsca z ekspozycją bardziej ją cieszą, niż stresują). Po kilku minutach dociera do nas idący przed nimi turysta, który słysząc, dlaczego się zatrzymaliśmy, mówi, że dziewuchy całą drogę nadają i wcale się nie dziwi, że tak zapieprzamy, bo na naszym miejscu też by przed nimi uciekał. Uśmiechamy się szeroko, bo w końcu mamy na co zrzucić dość wymagające tempo naszego marszu.

Magda z łatwością pokonuje trudności i kontynuujemy podejście na szczyt. Przez chwilę idziemy ścieżką wijącą się pomiędzy kamieniami, ale po kilku minutach wchodzimy do kolejnego żlebu. Tym razem jest bardziej stromo i sypko, nie brakuje też miejsc z małą ilością śniegu. Szczególnie w tych ostatnich zachowujemy dużą ostrożność i dochodzimy do wniosku, że zejście tą samą drogą będzie niezwykle wymagające i nie do końca bezpieczne.

Kilkanaście minut później stajemy na Skrajnym Granacie i obserwujemy jeden z piękniejszych górskich widoków – inwersję, w wyniku której z morza chmur wyłaniają się jedynie wierzchołki najwyższych szczytów. Przez długi czas patrzymy na ten cud natury, a następnie kierujemy wzrok w stronę Pośredniego Granata. Niestety droga w jego kierunku nie jest przetarta, a bardzo mała ilość śniegu sugeruje duże trudności na oblodzonych i w wielu miejscach niemal zupełnie nagich głazach. Gdy obok nas pojawiają się Magda i Patrycja rozsiadamy się wygodnie i postanawiamy odpocząć w przyjemnie przygrzewającym słońcu, odkładając na później decyzję o tym, czy spróbujemy iść dalej.

Dość wysoka temperatura mocno nas rozleniwia i po raz kolejny cieszę się, że zawiodły prognozy pogody – w miejscu, w którym jesteśmy, odczuwalna temperatura miała oscylować w okolicy minus 25 stopni Celsjusza, a zachowuję komfort termiczny, wylegując się w bluzie i Gore – Texie. Nie ruszamy jednak z miejsca, ponieważ w stronę Pośredniego zamierza iść czteroosobowy zespół, który dotarł na szczyt kilkanaście minut przed nami. Dopingujemy chłopaków, mając nadzieję, że poradzą sobie z trudnościami i będziemy mogli pójść ich śladem.

Szybko dochodzimy do wniosku, że strach miał wielkie oczy, a niekorzystna perspektywa skutecznie zaciemniała prawidłową ocenę sytuacji. Chłopaki idą sprawnie i choć prowadzący kilkukrotnie atakuje głazy kolanami, nie przestajemy wierzyć w ich sukces. Wkrótce na czoło wysuwa się jego znacznie sprawniejszy kompan i umiejętnie prowadzona grupa bez trudu pokonuje kolejne trudności. Gdy cała czwórka staje na Pośrednim Granacie, ruszamy naprzód.

Tym razem to ja idę pierwszy, a stawkę zamyka Tomasz. Chcemy mieć na oku dziewczyny i w razie potrzeby służyć im podpowiedzią lub pomocą. Pierwsze metry są niewymagające, nieco adrenaliny wydziela się przy szczelinie na Skrajnej Sieczkowej Przełączce. Każde z nas stawia jednak pewnie najsłynniejszy na Orlej Perci krok i wchodzimy w stromy, skalisty teren, którym powadzi droga na drugi z Granatów.

Tak jak było do przewidzenia, w wielu miejscach nie ma śniegu i musimy uważnie stawiać raki na skałach i kamieniach. Co gorsza, w trudnościach nie „siadają” też czekany i trzeba się dobrze zastanawiać nad każdym kolejnym krokiem. Idąca za mną Patrycja radzi sobie świetnie, większych problemów nie ma także Magda. Dziewczyny po raz kolejny obalają mit słabej płci i udowadniają, że można je bez obaw zabierać na najtrudniejsze szlaki.

Ostatnie metry podejścia pokonujemy w ekspresowym tempie, ponieważ chcemy jak najszybciej wyjść z cienia. Brak promieni słonecznych spowodował, że dotkliwie odczuliśmy bardzo niską temperaturę i szczękając zębami, zwracaliśmy honor prognostykom. Na Pośrednim Granacie szybko się ogrzewamy i ruszamy na trzeci ze szczytów.

Nieco niepokoi mnie to, że grupa, która miała nad nami sporą przewagę, nie dotarła jeszcze do celu i oceniam, że mocno zapchała się na czekającym na nas odcinku. Wydaje mi się, że należy iść przedeptanym żlebem z lewej strony grani, ale zejście do niego straszy stromą, kilkumetrową ścianką przechodzącą w stok opadający do Buczynowej Dolinki. Próbuję iść na prawo, a gdy i tam nie dostrzegam bezpiecznego wariantu, kieruję wzrok na grań. Dochodzę jednak do wniosku, że jest na niej zbyt mało śniegu i wracam do punktu wyjścia.

Postanawiam spróbować zejść ścianką i choć jest sypko, a czekan nie siada tak, jak powinien, jej pokonanie okazuje się być znacznie prostsze, niż początkowo sądziłem. Zabezpieczam idącą za mną Patrycję, udaję, że zabezpieczam Tomka (różnica wagi jest taka, że gdyby poleciał, nie miałbym najmniejszych szans na rozsądne działanie), Tomek asekuruje Magdę i szczęśliwie pokonujemy największą dzisiejszego dnia trudność. Kilka minut później docieramy na Zadni Granat.

Tu robimy zdjęcia w tłumie turystów, a ponieważ szybko się wychładzamy, nie zwlekamy z decyzją o zejściu. Droga w dół jest zdecydowanie mniej stroma i wygodniejsza od tej, którą szliśmy na Skrajny Granat. Sprawnie tracimy wysokość, wchodzimy do spowitej chmurami Koziej Dolinki i kierujemy się nad Czarny Staw Gąsienicowy. Stąd udajemy się do Murowańca, na tradycyjną szarlotkę. Po kilkudziesięciominutowej przerwie schodzimy do Kuźnic i udajemy się w drogę powrotną do domów. A ponieważ Magda spieszy się na imprezę, Tomasz postanawia odwieźć Patrycję skrótem, który wydłuża czas jazdy o kilkadziesiąt minut 🙂