Grań Koperszadzka – opis wycieczki na Jagnięcy Szczyt przez Koperszadzką Grań. Pętla z Jaworzyny Tatrzańskiej, powrót przez Zielony Staw Kieżmarski.





Grań Koperszadzka
Przebieg: Jaworzyna Tatrzańska – Przełęcz pod Kopą – Grań Koperszadzka – Jagnięcy Szczyt – Zielony Staw Kieżmarski – Biały Staw Kieżmarski – Przełęcz pod Kopą – Jaworzyna Tatrzańska
Dystans: ok 25 km
Suma podejść: ok. 1700 m
Suma zejść: ok. 1700 m
Szczyty na szlaku: Jagnięcy Szczyt (2229 m)
Parking: 8 euro (w przypadku gdy zajęte są parkingi bezpłatne)
Schroniska na szlaku: Schronisko przy Zielonym Stawie Kieżmarskim
Trudności techniczne: w wielu miejscach konieczność użycia rąk, fragmenty mocno eksponowane, sztuczne ułatwienia przy zejściu z Jagnięcego Szczytu

Wycieczkę rozpoczynamy w Jaworzynie Tatrzańskiej. Pomimo wczesnej godziny (jesteśmy przed 7.00) nie ma już wolnych miejsc postojowych na poboczu naprzeciw Kościoła, a droga prowadząca do znajdującego się przed nim parkingu jest zamknięta. Przez chwilę zastanawiamy się, czy będziemy mieli gdzie zostawić samochód, ale okazuje się, że brak darmowych miejsc wykorzystał jeden z mieszkańców i niedrogi parking zorganizował na swoim podwórzu. Płacimy 8 euro i cieszymy się w duchu, że cena nie jest dwu lub trzykrotnie wyższa, ponieważ przy braku alternatywy musielibyśmy pogodzić się z także z takim wydatkiem.

Prowadząca na Jagnięcy Szczyt Grań Koperszadzka opada na Przełęcz pod Kopą i to na niej rozpocznie się pozaszlakowa część naszej wycieczki. Zanim jednak to się stanie, musimy przejść ponad 8 km przez urokliwą Dolinę Jaworową. Ruszamy asfaltową drogą w stronę polany pod Muraniem, skręcamy w lewo przy charakterystycznym mostku i kontynuujemy wędrówkę szeroką, łagodnie wznoszącą się szutrową ścieżką.

Wkrótce naszym oczom ukazują się rozległe stoki Tatr Bielskich. Robimy kilka zdjęć, ale nie zatrzymujemy się zbyt długo, ponieważ wiemy, że będziemy mogli podziwiać je ze znacznie ciekawszej perspektywy. Mijamy polankę z rzeźbami niedźwiadków (Patrycja i Zuza nie mogą powstrzymać się od urządzenia sobie z nimi sesji fotograficznej) i rozpoczynamy trawers zboczy Płaczliwej Skały i Szalonego Wierchu.

Na Przełęcz pod Kopą docieramy kilka minut po 9.00. Nie ma tu na razie zbyt wielu turystów, ale proponuję dziewczynom, żebyśmy opuścili szlak i odpoczęli w niewidocznym z niego miejscu, ponieważ obawiam się, że możemy zostać skontrolowani, przez nadzwyczaj aktywnych w ostatnim czasie pracowników TANAP. Idziemy kilkadziesiąt metrów świetnej jakości ścieżką prowadzącą w stronę grani, po czym zatrzymujemy się na wygodnej polance i robimy długą przerwę.

Pogoda jest doskonała, dzięki czemu możemy przyjrzeć się dalszej drodze na Jagnięcy Szczyt. Całość wygląda zachęcająco, a jedyne nasze wątpliwości budzi odcinek podszczytowy, ponieważ szeroki stok daje wiele możliwości podejścia, a z doświadczenia wiemy, że mnogość wariantów zwiększa szanse na zapchanie się w trudności i nabawienie się niepotrzebnych emocji.

Zakładamy kaski i ruszamy przed siebie z założeniem jak najściślejszego trzymania się grani. Ponieważ teren nie jest zbyt wymagający, nie zaprzątamy sobie głowy obchodzącą turniczki ścieżką i dość sprawnie pokonujemy kolejne wypiętrzenia. W kilku miejscach zastanawiam się, czy dziewczyny sobie poradzą, ale gdy upewniam się, że idzie im świetnie, jedynym moim zmartwieniem jest wybór optymalnych stopni i chwytów.

Ostatni odcinek grani okazuje się bardzo czytelny. Co pewien czas między kamieniami prześwituje dobrze przedeptana ścieżka, a w miejscach, w których się urywa, nie ma problemu z ustaleniem dalszego przebiegu drogi. Tempo marszu skutecznie spowalniają jednak widoki, ponieważ trudno oprzeć się pokusie patrzenia za plecy i podziwiania szczytów Tatr Bielskich. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy naszym oczom ukazują się wierzchołki kolosów okalających Dolinę Dziką – Durny, Łomnica i Kieżmarski wyglądają z tej perspektywy wprost imponująco.

Na Jagnięcym Szczycie stajemy o 11.30. Zderzamy się tu z chmarą turystów i nie bez trudu znajdujemy średnio wygodne miejsca siedzące. Piękna pogoda zachęca do długiego odpoczynku, ale po kilkudziesięciu minutach ruszamy dalej, ponieważ mamy przed sobą jeszcze spory dystans – na Przełęcz pod Kopą chcemy wrócić drogą okrężną przez Zielony i Biały Staw Kieżmarski.

Żółtym szlakiem porusza się sporo osób i dopóki możemy je swobodnie wymijać, nie martwimy się tym, co wyczyniają. Problemy zaczynają się przy łańcuchach. Czekamy w kolejce, ale z każdą minutą wzrasta nasze zniecierpliwienie, gdy domorosły altruista przepuszcza wszystkich wchodzących i zdaje się nie zauważać, że ich sznur nie ma końca. Ktoś z idących do góry w końcu dostrzega absurd sytuacji (lub jest na tyle zmęczony, że potrzebuje chwili wytchnienia) i umożliwia zmianę kierunku ruchu. Pokonujemy sztuczne ułatwienia i schodzimy na długo wyczekiwane przez Patrycję piargi.

Zuza ciśnie jak poparzona, a ponieważ nie chcemy zostawać w tyle, szybko zmniejszamy dystans dzielący nas od schroniska. Wkrótce dociera do nas gwar tłoczących się przy nim turystów, ale i tak stajemy, jak wryci na widok rozmiaru wijącej się przed nim kolejki. Zrezygnowany siadam na trawie, ale biegająca wokół budynku Patrycja przynosi dobre wieści – po napoje można ustawić się w innym, znacznie mniej obleganym miejscu.

Po raz kolejny przekonuję się, że głupota ludzka nie ma granic, gdy na stole, obok którego stoję, pojawia się kilkanaście piw. Cztery osoby, które się w nie zaopatrzyły, nic nie robią sobie z tego, że w kuchni brakuje kufli i szczerzą zęby nad szybko ogrzewającym się płynem. Niby konsument konsumentem, ale wydaje mi się, że schronisko nie powstało po to, by serwować alkohol pseudo turystom, których wzrok wyraża wyłącznie tęsknotę za rozumem. Powoli tracę cierpliwość, ale w końcu udaje mi się dopchać do lady. Zamawiam lemoniadę i Kofolę i z niedowierzaniem patrzę na Patrycję, która również chce ugasić pragnienie słowacką alternatywą coca-coli.

Nie wiem, co kryje się w tym napoju, ale moja koleżanka jest kolejną osobą, która przekonuje się do niego za którymś z kolei podejściem. Często powtarzam, że ktoś, kto chodzi po Tatrach na Słowacji wcześniej czy później stanie się fanem Kofoli, ale faktem jest, że nie spotkałem jeszcze nikogo, kto podważyłby moją opinię. Na razie do fanklubu nie dołącza Zuza (zostaje przy kawie), ale nie mam złudzeń, że i w jej przypadku, jest to wyłącznie kwestia czasu.

Kolejnym etapem naszej wycieczki jest Biały Staw Kieżmarski. Prowadzący do niego ze schroniska czerwony szlak łagodnie pnie się do góry, a przyjemną wędrówkę zakłóca jedynie idąca z naprzeciwka kobieta-czołg, która nic nie robiąc sobie ze swoich gabarytów (na oko 150 cm w pasie) próbuje staranować filigranową Patrycję. Na szczęście refleks wygrywa z masą i nie dochodzi do urazu. Załamujemy ręce i idziemy dalej, bo w pewnych sytuacjach lepiej powstrzymać się od dowodzenia racji.

Kolejną krótką sesję fotograficzną urządzamy przy Stręgaczniku. Podczas gdy dziewczyny z pasją fotografują kaczuszki (i dla kontrastu zachwycają się perspektywą dorosłej kaczki serwowanej z jabłkiem), przyglądam się czekającemu nas podejściu na Przełęcz pod Kopą. Niemal dwieście metrów przewyższenia nie może wyglądać łagodnie, ale i tak jestem nieco zaskoczony, ponieważ zupełnie inaczej zapamiętałem ten odcinek, z wycieczki w sezonie zimowym.

Droga w kierunku przełęczy jest rzeczywiście dość stroma i miejscami niewygodna (piarg), ale zdecydowanie krótsza niż nam się wydawało. Po około dwudziestu minutach od ruszenia spod stawu docieramy do miejsca, z którego rano ruszyliśmy w kierunku Koperszadzkiej Grani. Pozostaje nam już tylko powrót niebieskim szlakiem do Jaworzyny Tatrzańskiej. Na parkingu zjawiamy się przed 18.00. Patrycja i Zuza kończą drugi z czterech dni wspólnego wędrowania po słowackiej stronie Tatr, ja nawet nie udaję, że im nie zazdroszczę i z ciężkim sercem wracam na Śląsk.