Opis wycieczki na Czerwone Wierchy i Suche Czuby



Czerwone Wierchy i Suche Czuby
Przebieg: Kiry – Czerwone Wierchy – Suche Czuby – Kasprowy Wierch – Hala Gąsienicowa – Kuźnice
Dystans: 22 km
Szacowany czas przejścia: 11.02 h
Suma podejść: 1825 m
Suma zejść: 1825 m
Szczyty na szlaku: Twarda Kopa (2026 m), Ciemniak (2096 m), Krzesanica (2122 m), Małołączniak (2096 m), Kondracka Kopa (2005 m), Kasprowy Wierch (1987m)
Parking: od 20 zł w Kirach, od 30 zł w Kuźnicach
Schroniska na szlaku: Schronisko na Hali Gąsienicowej
Trudności techniczne: w kilku miejscach konieczność użycia rąk, brak fragmentów mocno eksponowanych, krótki odcinek ze szczeblami
Wycieczkę rozpoczynam w Kirach. Dojeżdżam tu z Krzysztofem i jego dziećmi, mającymi na dziś nieco inne plany – Filip i Oliwia po raz pierwszy wyruszają na tatrzański szlak, w związku z czym Krzysiek chce iść z nimi na Nosala i modyfikować trasę, uwzględniając tempo, chęci i zapas sił, a w przypadku konieczności szybkiego zakończenia wędrówki, zamierza pokazać im wybrane atrakcje Zakopanego. Ponieważ jest mi to wyjątkowo nie na rękę (od kilkunastu lat trwam w postanowieniu omijania szerokim łukiem okolic Krupówek i Gubałówki), ustalamy, że powędrujemy niezależnie i spotkamy się po południu w schronisku lub na parkingu. Kolega z dziećmi jadą dalej, a ja ruszam na Czerwone Wierchy.

Umawiamy się, że po dotarciu na Kopę Kondracką, zadzwonię do Krzyśka i w zależności od tego, na co pozwoli mi ich sytuacja, zejdę do Kuźnic lub powędruję na Kasprowy Wierch. Po cichu liczę na to, że uda mi się przejść przez Suche Czuby, ponieważ moja ostatnia wycieczka w tym rejonie odbywała się przy niemal zerowej widoczności. Nie bez znaczenia jest także spory sentyment, jaki mam do trasy Kiry – Czerwone Wierchy – Suche Czuby – Kasprowy Wierch – Hala Gąsienicowa – to na niej ponad dwadzieścia lat temu zrozumiałem, jak groźne potrafią być Tatry, gdy w słoneczny wrześniowy dzień dopadła mnie na grani potężna śnieżyca.

Dziś pogoda raczej mnie nie zaskoczy. Jedyną niewiadomą jest chęć dzieciaków do poznawania górskich uroków. Ze swojej strony chcę zmaksymalizować możliwość wydłużenia swojej wycieczki, dlatego planuję sprawnie przejść przez Czerwone Wierchy, w nadziei, że gdy dotrę na Kopę Kondracką, Krzysiek, Oliwia i Filip będą jeszcze na szlaku. Z przystanku w Kirach ruszam o 7.20.

Na szlaku w Dolinie Kościeliskiej jest kilka osób, mam więc nadzieję, że nie natknę się na buszującą tu od kilkunastu dni niedźwiedzią rodzinę (żarty o samotnym turyście zjedzonym przez karmiącą niedźwiedzicę były całkiem zabawne w aucie, teraz śmieszą zdecydowanie słabiej). Martwi mnie, że nikt nie skręca na czerwony szlak prowadzący w stronę Ciemniaka, wiem jednak, że jest on bardzo popularny i na pewno ktoś się już po nim porusza.

Podejście na Czerwone Wierchy nie należy do najłagodniejszych. Szlak szybko nabiera wysokości, a szczególnie stromy, jest jego pierwszy, kamienisty fragment. Nie planowałem tu forsować tempa, ponieważ kilka dni temu wędrowaliśmy w Beskidach, ale już po kilkudziesięciu metrach czuję, że nogi dobrze niosą i nieco przyspieszam.

Na polanie koło Pieca dowiaduję się od napotkanego turysty, że przed chwilą biegał po niej „misio”. Nie traktuję tego poważnie i idę dalej, ale chwilę później zdaję sobie sprawę, że stojące od pewnego czasu na pobliskim wzgórzu osoby z telefonami w rękach, raczej nie celują nimi w polanę w celu złapania zasięgu. Jestem zawiedziony, że nie było mnie tu kilka minut wcześniej, żal mija jednak gdy dociera do mnie, że niespecjalnie wygodnie maszeruje się z pełnymi portkami.

Przed Chudą Przełączką na szlaku pojawia się śnieg. Nie jest go dużo, jednak momentami zalega w miejscach o sporym nastromieniu, przez co pokonanie go sprawia problemy idącym przede mną osobom. Mam ze sobą raczki, ale na razie ich nie zakładam – równowagę udaje mi się zachować dzięki kijkom i świetnie sprawdzającemu się w takich warunkach obuwiu ze średnio twardą podeszwą. Mijam niepewnie poruszających się turystów, wchodzę na Twardą Kopę i kieruję się w stronę Ciemniaka.

Na szczycie jest kilka osób, jednak wkrótce zostaję na nim sam. Rzadko zdarza się to w tym miejscu, dlatego mocno przeciągam przerwę na posiłek i niechętnie ruszam w kierunku Krzesanicy. Mam bardzo dobry czas (wejście na Ciemniaka z Kir zajęło mi 2:10 h), ale spodziewam się, że dalszej trasy nie uda mi się pokonać w podobnym tempie.

Pierwszy spowalniacz znajduje się tuż za Mułową Przełęczą – założony tam wariant zimowy, wyprowadza wprost na strome skałki, a tworzący się przy nich korek, powoduje, że szukam alternatywnej drogi. Postanawiam obejść śnieg z prawej strony i trawersuję strome, trawiaste zbocze, mając nadzieję, że nie napotkam poważniejszych problemów w usianym kamieniami żlebiku, którym chcę dojść do biegnącej wyżej ścieżki. Pomysł okazuje się dobry – po kilku minutach docieram do szlaku i wychodzę nim na Krzesanicę.

Jak zwykle robię tu kilka zdjęć kopczykom, ale nie zatrzymuję się długo. Czeka mnie teraz marsz na Małołączniaka. Deniwelacja jest większa niż zimą, ale wędrówka wygodnym, kamiennym chodnikiem, nie sprawia większych trudności. Na kolejnym z Czerwonych Wierchów znowu jestem sam i nie mogę nadziwić się, że jest to możliwe w takim dniu (01.05 i bardzo dobra, zapowiadana od dłuższego czasu pogoda).

Docieram na Kopę Kondracką i dzwonię do Krzyśka. Dowiaduję się, że dzieciaki nie narzekają i są w drodze do Murowańca. Oznacza to, że mogę iść na Kasprowy Wierch, a gdy na nim będę, ustalimy czy mam schodzić krótszą trasą przez Myślenickie Turnie, czy nieco dłuższym wariantem przez Halę Gąsienicową.

Nie muszę się już spieszyć, mimo tego nie zatrzymuję się na szczycie – zamierzam zrobić przerwę na Suchych Czubach. Gdy mijam Przełęcz pod Kopą, przypomina mi się karkołomne, zimowe zejście, które zaliczyliśmy z niej kiedyś z Krzyśkiem i dochodzę do wniosku, że niewiedza potrafi być błogosławieństwem (gdybyśmy wówczas wiedzieli o lawinach tyle, co teraz, zawrócilibyśmy ze stoku po kilku metrach).

Odpoczywam w pobliżu Suchej Kopy i przyglądam się szlakowi, którym pójdę dalej. Nie można mu odmówić uroku – ścieżka wije się w pobliżu skalistych zboczy Kondrackich Karbów, a ekspozycja z jej prawej strony nie pozwala zapomnieć, że jest się w wysokich górach. Jest tu kilka miejsc wymagających użycia rąk, a najtrudniejszy odcinek został ubezpieczony w klamry.

Ruszam w dalszą drogę i wkrótce moim największym zmartwieniem staje się wybór właściwego wariantu przejścia. W kilku miejscach na letnim szlaku zalega śnieg, a że przy okazji jest dość stromo, nie trudno tu o utratę równowagi i nabawienie się poważnego urazu. Alternatywą jest wędrówka po śladzie zimowym, ale i na nim nie brakuje nieprzyjemnych niespodzianek. Idę więc na wyczucie, starając się zminimalizować ryzyko.

W okolicach Goryczkowej Czuby dołączam do chłopaka, który wędruje na Świnicką Przełęcz. Wymieniamy spostrzeżenia, rozmawiamy o szlakach w różnych górach i dość szybko wchodzimy na Kasprowy Wierch. Tu uderza w nas majówkowa rzeczywistość – tłum i gwar przypominają nam o drugim obliczu długiego weekendu. Chcę zadzwonić do Krzyska, ale mam problem z zasięgiem. Wiem, że na pewno złapię go na Hali Gąsienicowej i zejście na nią wydaje mi się teraz najlepszym rozwiązaniem.

Zakładam raczki i próbuję jak najszybciej dotrzeć w okolice Murowańca. Mijam osoby, które ślizgają się i wywracają na śniegu w adidasach i jestem pod dużym wrażeniem ich samozaparcia. W okolicy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego idąca przede mną, zmordowana niedzielna turystka mówi do swoich dzieci, że mają za sobą przygodę życia, co utwierdza mnie w przekonaniu, że rację miał Falco Dąsal piszący: „każdemu jego Everest”.

Docieram na Halę Gąsienicową, a gdy robię zdjęcia koło schroniska, zerkam na zegarek. Jest 13.23. Oznacza to, że droga z Kir zajęła mi sześć godzin. Dochodzę do wniosku, że to całkiem niezły czas dla kogoś, komu kilka lat temu po urazie kolana wróżono, że nie będzie w stanie poruszać się bez endoprotezy. Łapię zasięg i próbuję nawiązać kontakt z Krzyśkiem. Okazuje się, że dzieciaki radzą sobie na tyle dobrze, że cała trójka kilkanaście minut temu ruszyła nad Czarny Staw. Ponieważ moja chęć gonienia ich, przegrywa z narastającym głodem i zmęczeniem, decyduję, że najpierw zjem szarlotkę i uzupełnię płyny, a później zdecyduję czy iść ich śladem

Tak jak majówka rządzi się swoimi prawami, tak Murowaniec rządzi się swoimi – piwo leje się strumieniami, ceny są prawie dwukrotnie wyższe niż w „Piątce”, automaty przy toaletach powodują, że nie można z nich skorzystać, jeśli nie posiada się monet (próba rozmienienia pieniędzy rzadko kończy się sukcesem), a naburmuszona obsługa sprawia wrażenie, jakby była tu za karę. Po kilkunastu minutach udaje mi się w końcu dopchać do kasy, znaleźć skrawek ławki i zaspokoić apetyt. Cukier z kofeiną szybko robią swoje – ruszam w stronę Czarnego Stawu.

Podczas gdy ja stałem w kolejce, Krzysiek dotarł z dziećmi nad staw i gdy dzwonię i mówię , że do nich dołączę, są już w drodze powrotnej. Postanawiam mimo wszystko podejść w ich kierunku. Spotykamy się na wysokości Kamienia Karłowicza i już wspólnie kierujemy się do Kuźnic. Dzieciaki nie wyglądają na specjalnie zmęczone, próbują się nawet z nami ścigać na podejściu za Betlejemką. A ponieważ mówią, że nie bolą ich nogi, decydujemy się na zejście bardziej obciążającym kolana, ale atrakcyjniejszym widokowo szlakiem przez Dolinę Roztoki.

Oliwia dzielnie dotrzymuje mi kroku, Filipa łapie kryzys, a Krzychu robi co może, żeby malca nie trzeba było znosić. Po kilkunastu minutach chłopak odzyskuje siły i już bez przygód kontynuujemy marsz na parking. Zapytane o wrażenia z wycieczki rodzeństwo, zgodnie twierdzi, że było fajnie i że chce jechać ponownie. Na naszych oczach rodzi się nowe pokolenie górołazów.