Chata Teryego zimą – opis wycieczki ze Starego Smokowca, przez Hrebienok i Chatę Zamkowskiego.

Chata Teryego zimą

 

Przebieg: Stary Smokowiec – Hrebienok – Chata Teryego – Hrebienok – Stary Smokowiec

Dystans: 17.5 km

Szacowany  czas  przejścia: zależny od warunków i tempa, średnio ok. 6h  

Suma podejść: 1288 m

Suma zejść: 1288 m

Szczyty na szlaku: brak

Parking: 15 euro, płatne u osoby z obsługi

Schroniska na szlaku: Chata Zamkowskiego, Chata Teryego.

Trudności techniczne: w sprzyjających warunkach brak, przy dużym oblodzeniu niezbędny czekan, kask i raki. 

Prognozy pogody są coraz gorsze. Od kilku dni wiem, że jeśli nie stanie się cud, nie wyjdziemy jutro powyżej Chaty Teryego, teraz zaczynam się zastanawiać się, czy w ogóle do niej dotrzemy. Całkowite zachmurzenie, temperatura odczuwalna na poziomie minus 15 stopni, opady śniegu i wiatr wiejący z prędkością ponad 100 km/h, nie wróżą najlepiej naszym planom. Justyna co prawda twierdzi, że będzie ładnie, ale chociaż kilka razy przekonałem się, że gdy przyjeżdża w Tatry, przywozi ze sobą słońce, powątpiewam, że będzie tak i tym razem. Pocieszam się, że w najgorszym wypadku zwiedzę w doborowym towarzystwie Stary Smokowiec, pakuję plecak i zmuszam się złapania kilku godzin snu.

Wstaję o 2.30, jem śniadanie, piję kawę i ruszam do Jaworzna po Krzyśka. Śnieg prószy coraz mocniej, ale ponieważ drogi są w dość dobrym stanie, szybko docieram na miejsce. Kolejnym etapem podróży jest Kościelisko, skąd mamy odebrać Patrycję i dojechać do Murzasichla, w którym nocują Justyna i Darek. 

W aucie rozmawiamy i słuchamy radia, a gdy zaczynają z niego dobiegać charakterystyczne trzaski, puszczam składankę z muzyką, którą zachwycaliśmy się w czasach licealnych. Wracają wspomnienia: koncert Rykers w Łodzi, próby i akademie, na których męczyliśmy nauczycieli kawałkami Dog Eat Dog, imprezy w rytmach Rage Against the Machine i utwory, którymi inspirowałem się, komponując i targając struny w kilku kapelach hardcorowych.

W Zakopanem, w okolicy Wielkiej Krokwi, doświadczamy kreatywności lokalnych władz, które postanowiły przybliżyć turystom, odczucia towarzyszące skoczkom narciarskim. Nieoznaczone spowalniacze powoduję, że pomimo najechania na nie z niewielką prędkością, wylatujemy do góry jak Adam Małysz. Kilkanaście minut później z atrakcji korzysta również nasza nowa współpasażerka, Patrycja. W dobrych humorach dojeżdżamy do reszty ekipy i kierujemy się do Smokowca. 

Parkujemy jak zwykle tuż przy wejściu na szlak, jak zwykle ignorując tabliczkę zakazującą wjazdu, na ulicę, przy której znajdują się najlepsze w miasteczku miejsca postojowe. Tym razem chłopak z obsługi parkingu pojawia się szybko, a ponieważ nie ma do nas pretensji, o to, że zatrzymaliśmy się w niedozwolonym miejscu, nabieram przekonania, że za zakazem stoi wyłącznie chęć zawężenia obszaru, na którym trzeba pilnować przyjeżdżających samochodów.

Rozglądam się dookoła i niedowierzam. Niebo jest wprawdzie zachmurzone, ale widoczność dochodzi do kilkuset metrów, jest ciepło, a do tego nie prószy i nie wieje. Nie jest idealnie, ale w perspektywie prognoz, taką pogodę brałbym w ciemno. Patrzę na Justynę i po raz kolejny zastanawiam się, czy jej nie porwać – jestem pewien, że mając taki amulet, w końcu nie musiałbym martwić się warunkami w górach. I gdy już dopinam plan uprowadzenia na ostatni guzik, przypominam sobie o pozostawionej w warszawskim mieszkaniu Blue. Niby kot to nie moja bajka, ale jednak sumienie rusza.

Chwilę później rozpoczynamy wędrówkę, a ponieważ nasza grupowa zaklinaczka pogody nie chce przynieść wstydu Darkowi, który jest jej trenerem personalnym, od razu mocno wyrywa do przodu. Patrycja dotrzymuje jej kroku i po raz kolejny przekonujemy się, że płeć piękna zdecydowanie nie jest słaba. Pocieszamy się z Darkiem, że po ostygnięciu emocji, tempo spadnie i zastanawiamy się, jak długo będziemy oglądać plecy (i oczywiście nie dostrzegać innych kształtów) naszych koleżanek.

Po kilku minutach wszystko wraca do normy – zwalniamy i rozpoczynamy tradycyjne pogaduszki. Gdy Patrycja opowiada, w jaki sposób swoje uczucia manifestuje zakochany w niej po uszy Jędrzej, z każdą kolejną historią rośnie mój szacunek dla dzielnego amanta. A ponieważ nie dziwię się, że dziewczyna wpadła mu w oko – ładna, sympatyczna i z ciekawymi pasjami stanowi przecież doskonały materiał na partnerkę dla młodego górala – jest dla mnie jasne, dlaczego z takim uporem walczy on o miłość: ta jak wiadomo jest ślepa i przełamuje wszelkie granice, szczególnie tak błahe, jak drobna różnica wieku (Jędrek ma aktualnie 6 lat). 

Heroiczna postawa rezolutnego malca skłania mnie do pewnej refleksji – zastanawiam się czy w obecnych czasach jest jeszcze miejsce dla romantyków i co młode pokolenie myśli o odłamie, który pozostawił po sobie perły w postaci cytowanego przez Dostojewskiego wiersza Turgieniewa i hymnu nieszczęśliwie zakochanych samobójców, śpiewanego przez Mieczysława Fogga. Na szczęście nie mam czasu na wyciągane daleko idących wniosków – włączam się do rozmówek i wkrótce docieramy na Hrebienok.

W stronę Chaty Teryego ruszamy zamkniętym, czerwonym szlakiem. Tu również zakaz postawiony jest nieco na wyrost – kamienne osuwisko zniszczyło wprawdzie część chodnika, ale jest on na tyle szeroki, że nie ma problemu z komfortową wędrówką. Mijamy rozejście nad Rainerową Chatką i podążamy dalej po świetnej jakości ścieżce. Ponieważ ubity śnieg powoduje, że idzie się znacznie wygodniej niż w sezonie letnim, szybko docieramy do Chaty Zamkowskiego, kontynuujemy marsz i wchodzimy do Doliny Małej Zimnej Wody. 

Spotykamy sporą grupę turystów schodzących z Chaty Teryego i dowiadujemy się, że wyżej mocno wieje. Wkrótce odczuwamy spadek temperatury, zwiększa się zachmurzenie i nasila opad śniegu. Puszczam przodem Krzyśka, a sam zatrzymuję się co chwilę, robię zdjęcia i obserwuję wyłaniającą się z chmur Pośrednią Turnię. Z radością zauważam, że forma kolegi rośnie i świetnie daje on sobie radę. Wygląda na to, że po kontuzji kostki nie ma już śladu, a regularne wyjazdy w góry przynoszą pozytywny skutek.

Docieramy do obszaru zagrożonego lawinami, ale ze względu na niewielką ilość śniegu zalegającego na zboczach na razie jest tu dość bezpiecznie. Nie mam jednak wątpliwości, że w drodze powrotnej będziemy musieli się sprężać – prószy coraz mocniej i nic nie zapowiada, aby miało przestać. Póki co idziemy spokojnie, pokazujemy Justynie jak poruszać się z czekanem i szukamy miejsca, w którym mogłaby poćwiczyć hamowanie.  

Jest coraz bardziej stromo. Idący przodem Krzysiek słabnie, ale ma do tego pełne prawo, ponieważ śnieg jest sypki i w wielu miejscach trzeba się namęczyć przy stawianiu kolejnego kroku. Przyspieszam, a gdy mijam dziewczyny, dowiaduję się, że Justynę zaczyna pobolewać kolano i biodro. Wręczam jej kijki i od razu widzę, że sprawa jest poważna – bierze je bez dyskusji (sic!) i powoli rusza naprzód. Nie chcę się martwić na zapas, wiem, że jeśli zajdzie taka potrzeba, zniesiemy ją na parking, ale współczuję jej dyskomfortu. Na szczęście szybko okazuje się, że kije skutecznie odciążają obolałe stawy i koleżanka wraca do normalnego dla siebie tempa. Wyprzedzam Krzyśka i rozpoczynam przedreptywanie trasy na Złotych Spadach.

Im wyżej jesteśmy, tym bardziej wieje, wkrótce zadymka jest na tyle silna, że skutecznie zawiewa ślady schodzących kilka minut wcześniej osób. Znam mniej więcej przebieg szlaku i tylko dlatego nie mam wątpliwości, że idę, jak należy. W końcu jednak zbaczam z trasy i wpadam w zaspę. Czuję, jak but ślizga się po kamieniu, ale na szczęście nie dochodzi do żadnego urazu. Wracam po swoich śladach i kilka metrów dalej dostrzegam wystający ze śniegu  kilkunastocentymetrowy traser. Kieruję się w jego stronę i wkrótce znów mam pod nogami zasypaną ścieżkę. 

Kilka minut później dochodzimy do Chaty Teryego, lecz tu czeka nas niemiła niespodzianka – nie możemy otworzyć drzwi i przez chwilę zastanawiamy się, czy schronisko jest czynne. Dostrzegamy świecące się w środku światło i próbujemy znaleźć inne wejście. W końcu z pomocą przychodzi nam grupa Słowaków. Jeden z nich napiera na drzwi, a te ustępują pod jego ciężarem. W środku jest ciepło i przyjemnie. Siadamy w niemal pustej jadalni i robimy długi, zasłużony odpoczynek.

Spora dawka kofeiny (kawa plus Kofola) połączona z równie dużą dawką cukru (chałwa) powodują, że do głowy przychodzą mi coraz lepsze pomysły na utrudnioną w panujących warunkach naukę hamowania czekanem. W końcu dochodzę do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie wykorzystanie predyspozycji Darka. Niestety opcja wleczenia po stoku nie zyskuje aprobaty osoby, która ma się szkolić i szybko trafia do worka, w którym wcześniej wylądowało zrzucanie i spychanie. Nauka hamowania będzie musiała poczekać. 

Schronisko opuszczamy po kilkudziesięciu minutach. Na zewnątrz coraz mocniej wieje i prószy i cieszę się, gdy widzę, że pójdzie przed nami kilka osób. Szybko przekonuję się jednak, że ich obecność na niewiele się zdaje – śnieg zawiewa ślady, a liczne zakosy i kiepska widoczność ograniczają kontakt wzrokowy. Nie chcę niepokoić reszty osób, dlatego nie dzielę się z nimi swoimi obawami, a nie mam wątpliwości, że jeśli powiewy się nasilą, nietrudno będzie o zgubienie ścieżki i wejście w kontuzjogenny teren, w którym miękki śnieg zakrywa różnej wielkości głazy i kamienie.  Przyspieszam kroku i próbuję oszacować, jak duże tempo mogę narzucić.

Odwracam się co kilkanaście metrów i obserwuję resztę ekipy. Wszyscy poruszają się sprawnie, więc mam pewność, że nie idę zbyt szybko. Kontynuuję zejście, sprawdzając, czy Darek i dziewczyny dobrze sobie radzą (Krzysiek jest tuż za mną) i zatrzymuję się dopiero w miejscu, które oceniam jako bezpieczne. Wyciągam aparat, a gdy na twarzach pozostałych osób pojawiają się szerokie uśmiechy, nie mam wątpliwości, że wszyscy są w dobrej kondycji i nastroju.

Teraz mamy przed sobą przyjemny spacer do wylotu doliny. Przy Chacie Zamkowskiego dziewczyny urządzają sobie sesję fotograficzną i jak zwykle jest w tym tyle uroku, że trudno oderwać od nich oczu. Po kilkunastu minutach ruszamy dalej i wkrótce dochodzimy na Hrebienok. Mocno się chmurzy, więc nie ociągamy się z wędrówką i sprawnie schodzimy na parking. Tu żegnamy się z Justyną i Darkiem, których czeka długi powrót do Warszawy i ruszamy do Kościeliska, a później na Śląsk. Cieszę się z kolejnego udanego wypadu –  ponownie miałem przyjemność wędrować z osobami, z którymi czułbym się świetnie, nawet chodząc po Krupówkach. 

Galeria

Scroll to Top