Opis zimowej wycieczki na Baraniec i Rohacz Płaczliwy.





Baraniec i Rohacz Płaczliwy zimą
Przebieg: Dolina Żarska – Baraniec – Smrek – Rohacz Płaczliwy – Dolina Żarska
Dystans: 17.7 km
Szacowany czas przejścia: 9:20 h
Suma podejść: 1675 m
Suma zejść: 1675 m
Szczyty na szlaku: Goły Wierch (1715 m), Baraniec (2184 m), Smrek (2074 m), Rohacz Płaczliwy (2125 m)
Parking: 5 euro; płatne w parkomacie
Schroniska na szlaku: Schronisko w Dolinie Żarskiej
Trudności techniczne: na grani z Barańca na Smrek konieczny sprzęt zimowy (raki, czekan, kask) i umiejętność korzystania z niego w poprawny sposób.
Wycieczkę rozpoczynamy na parkingu w Dolinie Żarskiej. W celu dotarcia na miejsce nie ma konieczności wykupu winiety, można tu bez trudu dojechać drogami lokalnymi. Miejsc postojowych jest dużo, ale ze względu na sporą popularność rejonu wśród skiturowców w pogodne, wolne od pracy dni parking szybko się zapełnia. Opłata za parkowanie wynosi 5 euro i można jej dokonać wyłącznie gotówką w znajdującym się przy bramkach parkomacie. Teoretycznie jest opcja płatności kartą, ale z reguły pozostaje ona nieaktywna.

Z parkingu kierujemy się żółtym szlakiem na szczyt Barańca. Wbrew licznym, powielanym w internecie opiniom, jest to w pełni legalne – szlak ten udostępniony jest dla turystów pieszych w okresie zimowym (od 01.11 – 15.06) na odcinku od Doliny Żarskiej do Żarskiej Przełączy, skąd można zejść (również w pełni legalnie) do Żarskiej Chaty. Świadomie lub przez nieuwagę piechurom udostępniono także część podejścia z przełęczy na Rohacza Płaczliwego, co okaże się mieć niebagatelne znaczenie w dalszej części naszej wycieczki.

Początkowo idziemy asfaltową drogą, z której dość szybko skręcamy w leśną ścieżkę. Szlak wije się tu łagodnie po zboczu, ale można skrócić drogę i pójść wprost do góry. Tak też robimy i po kilku minutach jesteśmy dobrze rozgrzani – jeśli ktoś nie przepada za stromiznami, powinien odpuścić sobie tutejsze skróty, osoby, którym zależy na czasie, mogą dzięki nim zyskać kilka minut.

Wariant skrótowy łączy się ze szlakiem tuż przed wejściem do charakterystycznego żlebu. Tu również są dwie opcje wędrówki – na wprost lub zakosami. Ponieważ niespecjalnie chce nam się chodzić w kółko, idziemy żlebem i dopiero w jego górnym odcinku wracamy na szlak. Tomek jak zwykle drze do góry, a gdy prowadzenie, w celu „zmniejszenia” tempa marszu przejmuje Marek, uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że o spacerze nie będzie dziś mowy.

Mijamy grupkę ludzi na Gołym Wierchu i w typowo już zimowej aurze kontynuujemy podejście granią. Śnieg jest dobrze zmrożony, idziemy w raczkach i nie widzimy konieczności zakładania raków. Grań nie jest tak stroma, jak droga przez las, ale wciąż mamy przed sobą prawie 500 metrów przewyższenia w drodze na szczyt. Pogoda jest doskonała – świeci słońce, nie ma wiatru, a przejrzystość powietrza pozwala nam podziwiać szczyty Tatr Niżnych, Małej i Wielkiej Fatry oraz Wielki Chocz.

Po niespełna trzech godzinach od wyjścia z parkingu stajemy na Barańcu. Plan minimum zakładał wejście na szczyt i zejście do doliny tą samą drogą. W przypadku dobrych warunków i przetartego szlaku planowaliśmy pętlę przez Smreka i Żarską Przełęcz. Nieśmiało pojawiał się temat Rohacza, ale o tym, czy na niego pójdziemy, mieliśmy zadecydować na przełęczy, uwzględniając zmęczenie i stan stoku, po którym trzeba będzie wchodzić.

Na razie odpoczywamy na trzecim pod względem wysokości szczycie Tatr Zachodnich i cieszymy się wspaniałymi widokami. Uzupełniamy płyny i kalorie, robimy zdjęcia, a po dłuższej przerwie zakładamy raki i kaski, bierzemy do rąk czekany i rozpoczynamy zejście w stronę Smreka. Pamiętam, że gdy schodziłem tu kilka miesięcy temu z psiakiem, nieźle się namęczyłem; dziś droga w dół nie sprawia nam większych trudności i wkrótce mamy ją za sobą.

Teraz czeka nas wędrówka kolejną granią. Szlak jest tu słabiej przetarty niż dotychczas, ale wciąż nie spotykamy większych trudności. Mijamy kolejne pagórki i wchodzimy na Smreka. Postanawiamy kontynuować wycieczkę i odpocząć na Przełęczy Żarskiej, która, roi się od zjeżdżających z Rohacza skiturowców.

Już przed przełęczą zauważamy, że na Rohaczu Płaczliwym nie ma turystów pieszych – widoczne są jedynie ślady osób zjeżdżających i podchodzących na nartach. Nasze obserwacje potwierdzają się, gdy docieramy do podstawy stoku; dochodzimy do wniosku, że prawdopodobnie nie jest to jednak szczyt, na który można wejść (zgodnie z regulaminem TANAP, jako otwarty dla ruchu turystycznego w okresie zimowym, oznaczony jest odcinek wiodący z Przełęczy Żarskiej w kierunku Rohacza, ale tylko do momentu, w którym łączy się on z czerwonym szlakiem, a więc do wysokości ok. 2/3 stoku).

Rozsiadamy się wygodnie i chociaż tęsknie patrzymy w kierunku wierzchołka, nie chcemy iść do góry, wiedząc, że nasze ślady i obecność na stoku mogą przeszkadzać narciarzom. Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy kilkanaście minut później do góry rusza dwójka turystów. Jak na komendę, za chwilę startują kolejni, więc i my nie zastanawiamy się długo. Niemal dwieście metrów przewyższenia pokonujemy w nadzwyczaj dobrym tempie, na co wpływ ma w równym stopniu stan pokrywy śnieżnej, jak i fakt, że okazja na zimowe wejście na ten szczyt może się szybko nie powtórzyć.

Widok z Płaczliwego wynagradza trudy podejścia – zaśnieżone wierzchołki Rohacza Ostrego i Wołowca z jednej i Trzech Kop oraz Banówki z drugiej strony, robią piorunujące wrażenie. Siadamy między skiturowcami i oddajemy się podziwianiu widoków. Po kilkunastu minutach robimy pamiątkowe zdjęcia i niechętnie opuszczamy szczyt.

Wraca się już nieco gorzej – świecące na stok słonce wytapia śnieg, a ten zaczyna osuwać się spod butów. Czujnie schodzimy na przełęcz i udajemy się w stronę Żarskiej Chaty. Na tym odcinku śnieg również pozostawia wiele do życzenia, ale docieramy do celu bez większych kłopotów. W schronisku, po raz pierwszy udaje mi się zapić Kofolą szarlotkę (dotychczas przetestowałem różnej maści schroniskowe kołacze, ale szarlotki nigdy nie było), co cieszy mnie równie mocno, jak pokonana dzisiaj trasa. Ze schroniska wracamy asfaltową drogą na parking i kończymy udaną wycieczkę.